Odchodzi sponsor drużyny z Rzeszowa

Michał Drymajło od kilku tygodni nie jest już prezesem żużlowej Stali Rzeszów. Dłużej klubu Rzeszowa sponsorować nie będą również jego firmy.

 

 

Przegląd Sportowy Onet: Dlaczego odchodzi Pan z żużla?

Michał Drymajło, były prezes Stali Rzeszów: Trochę zmęczenie materiału, chcę też dać wykazać się innym. Być może inne pomysły, na które się nie zgadzałem, zafunkcjonują lepiej? I mówię to zupełnie szczerze. Dużo było opinii, że ktoś zrobiłby coś lepiej niż ja, więc może się zgłosić do osób z nowego zarządu i pomagać. Teraz jest możliwość do wykazania się. Moje pomysły na rozwój klubu mogły być dobre, ale to nie oznacza, że ktoś nie będzie miał lepszych.

Prezesem był Pan przez trzy lata. Stal przez ten czas przeszła drogę od biednego i przeciętnego klubu do stabilnego ośrodka z ambicjami sięgającymi nawet PGE Ekstraligi.

– Jako mieszkaniec Rzeszowa i kibic klubu cieszę się, że udało się to wszystko odbudować. Po poprzednim stowarzyszeniu Stal była ośrodkiem z dużymi tradycjami, ale też podupadającym. Zdołaliśmy odbudować przede wszystkim stabilność i finanse, w niektórych meczach nawet pojawiło się ściganie na torze, czego w Rzeszowie nie było od dawna. Niestety, zdarzało się to tylko incydentalnie, ale – mimo wszystko – chyba mogę zaliczyć to do sukcesów.

Najważniejszą rzeczą jest jednak przywrócenie kibicom dumy, bo takie nazwiska, jak Nicki Pedersen, Marcin Nowak – stabilny zawodnik pierwszoligowy, którego ściągnęliśmy jeszcze do drugiej ligi – do tego ekstraligowcy w swoim prime’ie – Paweł Przedpełski i Keynan Rew. To były mocne ruchy przywracające dumę i zadowolenie z klubu. Stal zaczęła się liczyć finansowo. Pod tym kątem nie była ostatnim wyborem dla zawodników, tylko jednym z pierwszych. Skończyły się problemy logistyczne. Fajnie, że po sezonie 2024 to sami zawodnicy chcieli u nas jeździć. Był to najlepszy dowód na to, że idziemy w dobrą stronę. Rok 2025 był tylko dopełnieniem. Teraz to następcy będą dbali o to, by klub rozwijał się – zarówno finansowo, jak i sportowo, a ja trzymam za nich mocno kciuki!

Kiedyś mówił, że chce Pan zostawić Stal w PGE Ekstralidze.

– Jest Ekstraliga, tylko druga (śmiech). Ale żarty na bok. Każdy chciałby jeździć w najwyższej klasie rozgrywkowej i znaleźć się w strefie medalowej. Niektórzy kibice przepowiadali nam drogę Motoru Lublin, który błyskawicznie przeszedł drogę od 2. Ligi Żużlowej do PGE Ekstraligi, a później do miana hegemona polskiego żużla. Ostatnie cztery lata, to trzy złota i jedno srebro, a licząc jeszcze piąty rok wstecz, to dwa srebra oraz trzy złota. Pięć lat na podium PGE Ekstraligi. Idźmy dalej… Sąsiedzi zza miedzy, Wilki Krosno, również szybka odbudowa, pięcioletni plan, wejście do elity. Marzenie krośnian się spełniło. Do teraz mówię, że szkoda, że Wilki w sezonie 2023 się nie utrzymały, bo im więcej drużyn z regionu w PGE Ekstralidze, tym bardziej byśmy tam ciągnęli. Chcielibyśmy do nich doszlusować.

Stało się, jak się stało. Braliśmy przykład z lepszych ośrodków i cieszę się, że później byliśmy z nimi w jednej lidze finansowej. Jak walczyliśmy z jakimś klubem o zawodnika, to nie byliśmy na przegranej pozycji. Odbudowaliśmy zaufanie i honor, pokazaliśmy transparentność, byliśmy klubem wypłacalnym, w dodatku płaciliśmy szybko. Wszystko to przełożyło się później na transfery coraz lepszych zawodników. Skład stworzony przez następców na sezon 2026 wygląda też całkiem nieźle, a jest on pokłosiem tego, że Rzeszów ma dobrą opinię.

Może być Pan jeszcze przy klubie w najbliższych latach, czy jest to już rozdział zamknięty?

– (cisza). To jest tak, że nigdy się nie mówi „nigdy”. Na dzisiaj jednak nie wyobrażam już Siebie w żużlu. Zamykam rozdział i tyle. Temat tego sportu na pewno będzie do mnie zawsze powracał, będę pojawiał się na wybranych meczach w Rzeszowie, czy w innych miastach. Po trzech latach czułem dość duże zmęczenie. Gdy za kilka lat pojawi się szansa na powrót, na pewno będę pamiętał o natłoku obowiązków przy klubie. To nie są tylko mecze w sezonie, tylko praca na okrągło, na cały etat.

Porównując żużel, np. z koszykówką, gdzie też kiedyś działałem, praca w żużlu jest dużo cięższa. Mam na myśli strukturę organizacji klubu. Zupełnie inne czynniki wchodzą w rachubę, gdy organizuje się zawody.

Budżet?

– Nawet nie chodzi o pieniądze, bo w każdym roku, gromadząc środki, poradziliśmy sobie z budżetem. Po prostu chodzi o kulturę organizacji, o pewną przewidywalność. Koszykówka jest zaplanowana na kilka lat do przodu. Proszę zobaczyć, jak rozwija się w naszym kraju. Proszę też spojrzeć na ostatnie Mistrzostwa Europy, które okazały się sukcesem. To popularny sport w wielu krajach. Żużel z kolei jest domeną trzech, może czterech lub pięciu krajów. Przede wszystkim europejskich, okolicznych. Incydentalnie pojawia się jakaś Kalifornia czy region Australii i Nowej Zelandii, ale bardziej jako egzotyka. Są to bardziej regionalne rozgrywki. Liczba krajów jednak Mi nie przeszkadza. W koszykówce jest zupełnie inny odbiorca, zupełnie inna organizacja. Po kilku latach działalności widzę, że żużel i koszykówka mają gigantyczne plusy, lecz w żużlu po sezonie jest dużo więcej pracy.

Odchodzi Pan z żużla jako działacz. Zabiera pan ze sobą też z rzeszowskiego żużla wszystkie swoje firmy, które były znaczącym zastrzykiem pieniędzy do klubowego budżetu?

– Tak jak już mówiłem kilka miesięcy temu, rada nadzorcza dużo wcześniej dowiedziała się o mojej decyzji niż w marcu bieżącego roku, kiedy oficjalnie ogłosiłem, że po sezonie odchodzę z klubowych struktur jako osoba decyzyjna. Wtedy zapowiedziałem też, że nie będzie również moich firm. Ogłosiłem to na tyle wcześnie, że można było zorganizować pieniądze. Z tego, co wiem, budżet jest organizowany i płyną do mnie w tej sprawie optymistyczne informacje.

Od osób zarządzających klubem wiem, że mój brak nie będzie wielkim uszczerbkiem. Poza tym budżet Stali zawsze za mojej kadencji był tak skonstruowany, że nawet odejście bardzo dużego sponsora nie stanowiło tragedii. Podam taką ciekawostkę. W każdej organizacji, w której się znajduję, lubię bardzo zbilansowane budżety. Prosty przykład. Sponsor tytularny klubu w żadnym roku nie przekroczył 20 proc. budżetu. Odejście pojedynczego, nawet dużego sponsora, będzie dużą stratą, ale nie załamie całego budżetu.

Od lat wspiera pan indywidualnie zawodników. Teraz gdy odchodzi Pan ze Stali, dojdą nowe umowy?

– Zawodnicy dzwonią i pytają. Umowy będą dwie. Mam szczególną przyjacielską więź z Marcinem Nowakiem i będę u niego, gdziekolwiek będzie jeździł. Druga indywidualna współpraca, to młody Franek Majewski ze względu na to, że to ja ściągałem go do Rzeszowa. Obiecywałem mu wtedy stabilne warunki. Nie będą to wygórowane kwoty na sponsoring, ale będzie mógł liczyć na małą pomóc z mojej strony. A zapomniałbym o trzeciej umowie, która już trwa od kilku lat, a jest to oczywiście Dan Bewley.

Teraz temat Taia Woffindena. Straszny wypadek nie był niczyją winą, jednak patrząc na kwotę za podpis i punkty których ze względu na kontuzję Brytyjczyk nie zdobył na torze ani jedeno3go , to ten transfer był najmniej opłacalny w trakcie pańskiej prezesury.

– Jeżeli w życiu byśmy wszystko rozpatrywali w aspektach ekonomicznych, to można powiedzieć, że się nie opłacało, jednak nauczyłem się, że tak na to nie można patrzeć. Po prostu nikt z nas nie wiedział, że wydarzy się coś takiego. Każdy w Rzeszowie bardzo przeżył ten wypadek. Najważniejsze, że Tai jest cały. Kiedyś Jacek Walkiewicz, znany psycholog, powiedział, że nie wszystko warto, co się opłaca, ale czasami też warto to, co się nie opłaca. Tak to podsumujmy.

Taia Woffindena sponsorował Pan od wielu lat. Rozstanie zawodnika ze Stalą było jednak burzliwe. Konferencja prasowa, ogromne oczekiwania finansowe, paradowanie w koszulce Sparty w trakcie kontraktu ze Stalą, ogłoszenie transferu do Ostrowa jeszcze podczas trwania rozgrywek. Dużo kontrowersji się wydarzyło. W jakich obecnie jesteście relacjach?

– Nie lubię mówić o swoich indywidualnych relacjach z kimkolwiek, czy to z zawodnikami, z zarządem, sztabem szkoleniowym, czy ze sponsorami. Mam taką zasadę, że z nikim tego nie omawiam. Tylko ja i dana osoba wiemy, jakie mamy relacje. Aby nie było niedomówień, zdradzę, że między nami nie ma złej krwi. W życiu dzieją się różne rzeczy. Trzeba iść dalej i tyle.

Rok temu, gdy pozyskaliście Taia Woffindena, mówiliśmy o wielkim hicie, również pod kątem marketingowym.

– Może posłużę się innym przykładem. Wiadomo, że kibice zawsze chcą mieć jak najmocniejszy skład i mają do tego prawo. Są oddani klubowi, podchodzą do rywalizacji w sposób emocjonalny. Gdybym przejmując klub w 2022 roku, powiedział komuś, że w niedługiej przyszłości będzie u nas jeździł Tai Woffinden, to każdy pukałby się w głowę. Ten transfer był dużym sukcesem. Nieważne, jaki wcześniejszy sezon miał ten zawodnik. Bardzo dobrze wyglądał u nas na treningach i podczas pierwszego sparingu.

Zaszlibyście dalej, gdyby Tai Woffinden nie doznał poważnych obrażeń?

– Zawsze można sobie gdybać. Ja jednak nigdy nie typuję wyników. Z różnych stron słyszę głosy, że byśmy dalej doszli, gdyby Tai był z nami od początku do końca. Może tak, ale teraz to nie ma znaczenia. Po tym ciosie i feralnym dniu, drużyna się podniosła. Miejsce w TOP 4 Metalkas 2. Ekstraligi nie było wyszarpane, tylko ta czwórka nam się należała. Wywalczyliśmy ją sobie na torze. Dodam jeszcze, że jako jedyny przegrany półfinalista wygraliśmy jeden mecz. I to jeszcze z późniejszym triumfatorem całej ligi, co nie było łatwym wyznaniem. Unia Leszno poległa tylko w Krośnie w rundzie zasadniczej i z nami w play-off. Zremisowali jeszcze w Bydgoszczy.

Nasz sezon, mimo wypadku największej gwiazdy, był dobry. Osiągnęliśmy swój cel. Nie wszystko jednak się powiodło. Gorszy rok miał Jacob Thorssell, z trochę większymi oczekiwaniami przyszedł do nas Nicolai Klindt. Liczyliśmy na średnią 2,0. Naprawdę jestem bardzo dumny z chłopaków. Każdy oczywiście miał swoje problemy i chciał to przezwyciężyć. Dzisiaj można jedynie dokonywać wstecznej analizy. Gdyby trochę skuteczniejsi byli juniorzy, gdyby 1-2 punkty więcej na mecz zdobywali Nicolai i Jacob, moglibyśmy być w innym miejscu. Chciałbym zaznaczyć, że nie powinniśmy narzekać. Stal w momencie przejęcia klubu przeze mnie była na piątym miejscu w 2. Lidze Żużlowej. Później stworzyliśmy dream team za bardzo rozsądne pieniądze. Awansowaliśmy za bardzo małą kwotę w porównaniu z późniejszym zwycięzcą ligi w 2024 roku (Unią Tarnów – dop. red.). Dzisiaj chyba nie wystarczyłoby to do zajęcia trzeciego bądź czwartego miejsca w KLŻ.

Powie Pan o konkretnych kwotach?

– W 2023 roku mieliśmy budżet w okolicach sześciu milionów złotych, ale tylko trzy poszły na drużynę. Resztę przeznaczyliśmy na inwestycje sprzętowe dla juniorów, odbudowaliśmy szkółkę żużlową. Zaczynaliśmy prawie od zera. Odchodząc, zostawiam wielki warsztat na poziomie klubów ekstraligowych. Szczerze? Myślę, że nawet niektóre ekstraligowe takiego nie mają. Trzeba było zrobić bazę na przyszłość. Trzy lata to zbyt krótki okres, aby „wyprodukować” zawodnika i pokonać drogę od pierwszego treningu do licencji i startów w lidze, ale ktoś musiał zacząć. Byłem to ja. Teraz tylko trzeba kontynuować ten projekt i dalej inwestować w szkółkę.

Odbudował Pan Stal organizacyjnie i finansowo. Co roku z pańskich firm do budżetu wpływały pieniądze. Mimo to relacja z kibicami nie była idealna. Mam na myśli choćby niektóre wpisy w mediach społecznościowych.

– Każdy ma prawo do własnego osądu. Szkoda tylko, że osądy czasami są niesprawiedliwe. Jak ktoś nie ma pełnych danych, to naprawdę ciężko jest mówić o sprawiedliwej ocenie. Każdy ma jednak prawo do wygłaszania swojego zdania, na tym polega demokracja i ja nie mam z tym problemu. Mogę jedynie się zgadzać lub nie. Uważam, że większość kibiców była przychylna mojej osobie. Nawet, teraz gdy spotykam ludzi, to rozmawiamy i odbiór mojej osoby jest pozytywny. Oczywiście, zawsze znajdzie się grupa niezadowolonych. W internecie to jeszcze pół biedy, najgorsze są wiadomości prywatne, gdy ktoś próbuje się powyżywać na innych. Ale jeśli ktoś musi dać upust swoim emocjom życiowym, to nie jest to dla mnie problem. Jak ktoś komuś grozi, bo ma taki lifestyle, to niech sobie grozi.

Powie Pan, ile pieniędzy włożył Pan do żużla?

– Nie. Po co? Nikomu ta wiedza nie jest potrzebna. Odpowiem trochę inaczej. Nie jest ważne, ile ja dałem. Dla mnie to były gigantyczne kwoty, ale patrzyłem na klub długoterminowo. Po pierwsze: miałem swój kilkuletni plan rozwoju, m.in. rozpoczęcie poważnego szkolenia. Na to poszły największe wydatki. Zdarzało się, że największym wydatkiem wcale nie była pierwsza drużyna. Czasami samo funkcjonowanie klubu, czasami organizacja. Pewnych rzeczy się uczyliśmy. Cieszę się, że w klubie został Paweł Piskorz, bo on będzie kontynuował myśl, która towarzyszyła nam w ostatnich latach. Rozpoczęcie niektórych rzeczy sporo nas kosztowało, choć na zewnątrz nie było tego widać. Wiadomo, kibice patrzą bardziej krótkoterminowo. Chodzi im o dany mecz i wynik w danym sezonie. Powiem Panu coś jeszcze.

Słucham.

– Miałem poczucie spełnionej misji i dumy, gdy ostatni raz pojawiłem się w klubowym warsztacie. Pamiętam swoją pierwszą wizytę tam. Zobaczyłem wtedy obraz nędzy i rozpaczy. Odchodząc, zostawiam na magazynie sporo sprzętu oraz adeptów, którzy są wielką nadzieją na to, że Rzeszów znów doczeka się jakościowych wychowanków. Takich w pełni uprawnionych do startów w lidze i ścigania się z najlepszymi.

Co najbardziej Pana cieszy po zakończeniu prezesury?

– Najbardziej cieszy mnie to, że kibice z powrotem mogą czuć dumę z tego, że kibicują temu klubowi. Nie muszą się wstydzić, tylko cieszą się na przykład z bycia lepszym od lokalnego rywala. Mówię o Tarnowie, ale nie życzę Unii źle. Życzę jej, żeby do nas doszlusowała. Silnej Stali tak naprawdę potrzeba silnej Unii. Chodzi o rywalizację. Chcemy przecież mieć z kim walczyć i zbudować jakościowy poziom widowisk. Wszystkim oponentom życzę, aby utrzymali wysoki poziom finansowy oraz sportowy. Nikomu na pewno nie życzę zniknięcia z żużlowej mapy, ponieważ byłaby to wielka tragedia dla żużla. Każdy ośrodek jest ważny.

Terminu derbów wyczekuje się zawsze od publikacji terminarza.

– Dla kibiców z Unią niby źle, ale bez niej jakoś dziwnie. Derby cieszą się wielkim zainteresowaniem. Przypomnę sezon 2024 i domowy mecz z Wilkami Krosno, kiedy po raz pierwszy od wielu, wielu lat stadion został wypełniony do ostatniego miejsca. Wszystkie bilety zostały wyprzedane. Nawet na koronie stadionu stali ludzie, którzy mieli wykupione bilety na miejsca z gorszą widocznością. To pokazało, że jest potencjał do robienia żużla w Rzeszowie. A co dopiero by się działo, jakby Tarnów miał lepszy skład i walczylibyśmy z nimi o czołowe lokaty w lidze.

Były też mecze z gorszą frekwencją. Pojawiły się  wypowiedzi skierowane do kibiców.

– Duże piętno na frekwencję odcisnęła pogoda. Taki paradoks – gdy jechaliśmy półfinał z Lesznem przy pięknej pogodzie, mieliśmy najniższą frekwencję. Kibice chyba byli zmęczeni tym, że jak jadą na mecz, to za każdym razem muszą sprawdzać pogodę i zostawali w domach. Dane z innych stadionów tylko potwierdzają odpływ kibiców ze stadionów w całej Polsce.

Po co mają płacić za jeden mecz na stadionie tyle, ile zapłacą telewizji Canal+ za miesięczny abonament i zobaczą kilkanaście spotkań z perspektywy kanapy?

– Ten, kto ma mniejszy stadion, pewnie cieszy się z obecności telewizji. Nas cieszyła bardzo duża ekspozycja sponsorów w ogólnopolskiej telewizji. Zawsze to plus. Minusem na pewno było to, że dostęp do tylu meczów sprawia, że kibice często oglądali mecz z domu, a nie z naszego stadionu. Ja ogólnie często byłem źle zrozumiany pod kątem frekwencji.

To znaczy?

– Mówiłem, że kibice nie chodzą na mecze. W 2024 roku była taka dla mnie niejasna sytuacja. Wygraliśmy mecz z liderem tabeli – ROW-em Rybnik, a później derby w Krośnie. Na następnym meczu, zaledwie tydzień później, gościliśmy u siebie zespół lidera tabeli z Ostrowa. Przyszło bardzo mało ludzi. To nie tak, że kogoś hejtowałem. Po prostu chciałem podziękować tym, którzy przyszli nas wspierać. Nie ukrywam jednak, że pod kątem budowania frekwencji i biznesu, było to dla mnie niezrozumiałe.

Zapytam Pana jeszcze o skład Texom Stali Rzeszów na  przyszły sezon . Gdy był Pan prezesem, w okresie transferowym zmiany były kosmetyczne lub niezbyt duże. Tym razem przez skład przeszła mocna burza.

– W pewnym momencie zostałem poproszony o pomoc przy budowie składu i robiłem to razem z Pawłem Piskorzem. Drużyna miała być jednak zupełnie inna. Trzon zespołu miał zostać, doszłoby trzech zawodników oraz junior – byli blisko klubu. Na papierze to byłby skład na finał ligi, mogący zagrozić szalenie mocnemu zespołowi z Bydgoszczy. I wtedy wydarzyło się coś, co unieważniło wszystkie rozmowy prowadzone przeze mnie. Najdziwniejsze jest to, że ten hamulec zaciągnęła osoba, której – jak się okazuje – na dzień dzisiejszy prawdopodobnie nie będzie przy klubie. Uznałem wtedy, że szkoda mojego czasu na pomoc klubowi, skoro ktoś tak do tego podchodzi i nie szanuje mojej pracy. Ponowne oferty z klubu do tych samych zawodników były nawet później wyższe, ale Ci się już nie zgodzili na rozmowy.

Kto zatem miał dołączyć?

– O nazwiskach nie ma sensu teraz mówić. Ci, którzy przyszli, też są świetnymi zawodnikami. Cieszę się, że nowe władze w pewnym momencie poszły po rozum do głowy i oddały po pewnym czasie stery Pawłowi Piskorzowi, a nie ufali bezgranicznie pseudo ekspertom. Były wcześniej różne pomysły, ktoś pomagał i doradzał. Tak to już jest, że nowe osoby w żużlu słuchają różnych doradców. Finalnie zaufano Pawłowi, któremu należą się wielkie brawa. Wskoczył do gry naprawdę późno. Patrząc na wszystkie okoliczności, skład jest rewelacyjny.

 

Źródło: Przegląd Sportowy Onet

 

Udostępnij w social mediach:
guest

0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Opinie w linii
Zobacz wszystkie komentarze

Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.