Twarze Speedwaya (1): Miał zostać hokeistą, ale z Kaszczorka trafił do Apatora
Throwback Thursday, czyli wspomnieniowy czwartek. W mediach społecznościowych te dwa wyrazy poprzedzone tradycyjną kratką oznaczającą hasztag są niezwykle popularne. Tego dnia, czyli w każdy czwartek użytkownicy social mediów dzielą się swoimi starymi zdjęciami – z dzieciństwa czy też czasów szkolnych, a np. sportowcy z okresu, gdy byli u progu swoich wielkich karier.
Twój Portal Żużlowy w każdy czwartek w godzinach wieczornych będzie dołączał się do „wspomnieniowego czwartku” poprzez publikację tekstów dotyczących zawodników, którzy zjechali już z torów, a przed laty tworzyli oni piękną historię naszego sportu. Pierwszym bohaterem cyklu „Twarze Speedwaya” będzie wychowanek Apatora Toruń, a obecnie szkoleniowiec Fogo Unii Leszno. Człowiek, który pierwotnie miał zostać hokeistą.
Piotr Baron na świat przyszedł 5 lutego 1974 roku. Już jako mały chłopiec zdradzał predyspozycje do jazdy na różnego rodzaju motocyklach. Mówi się, że szybciej zaczął sobie radzić z operowaniem manetką gazu, niż znajomością alfabetu. Wydawało się, że naturalną drogą dla niego będzie rozwijanie swojej sportowej przygody właśnie ze sportami motorowymi. Ten jednak miał inne plany.
Miał być hokej
Baron nie ukrywa, że jego życiowa ścieżka cały czas opierała kurs na sport. Jednak od początku kierował się do Pomorzanina Toruń, czyli klubu hokejowego. – Kiedyś poszedłem zapisać się do sekcji hokejowej, ale jeździłem też motocyklem koło domu. Przejeżdżał akurat obok Jan Ząbik i powiedział, abym poszedł na żużel. Nie było mi to za bardzo po drodze, ale poszedłem. I zostałem – wspominał kilka lat temu w rozmowie z autorem tego reportażu na łamach „Tygodnika Żużlowego”. Współpraca Barona z Ząbikiem nawiązała się w toruńskiej dzielnicy Kaszczorek. Tam Jan Ząbik prowadził ogrodnictwo, a nieopodal mieszkali oraz prowadzili swój sklep rodzice Piotra Barona – Teresa i Zygfryd.
Od początku swojej przygody ze speedwayem Baron radził sobie doskonale, a przy ul. Broniewskiego mówili, że mają olbrzymi talent w swojej szkółce. Porównywano go do legend – Mariana Rose oraz Wojciecha Żabiałowicza. Barona cechowała nie tylko smykałka do „czarnego sportu”, ale również pracowitość – na torze, ale również na sali i w parkingu. W Grodzie Kopernika nie ukrywają, że Baron miał to szczęście, że sympatią darzył go człowiek, który go do Apatora ściągnął, czyli Jan Ząbik. W serwisie speedway.hg.pl czytamy, że wielu fanów plotkowało, że adept może być przybranym synem toruńskiego szkoleniowca, ale to było oczywiście nieprawdą. Prawdą był za to fakt, że uczeń jeździł ze swoim trenerem niemalże wszędzie, a swój pierwszy triumf odniósł jeszcze w roli adepta bez certyfikatu żużlowego. – W wieku piętnastu lat udało mi się wygrać w Toruniu turniej o Srebrną Ostrogę Ilustrowanego Kuriera Polskiego. Sędzia nie dojechał na zawody, więc można było je zrobić nieoficjalne i udało się wystartować. Biorąc pod uwagę pięć lat jazdy w szkółce i brak możliwości jazdy w zawodach przez regulaminy, to trochę przejeździłem. Z seniorami ścigałem się od czternastego roku życia. Fakt był też taki, że miałem trochę szczęścia – przyznaje Baron.
Nim Baronowi udało się osiągnąć żużlowe prawo jazdy, to jego rodzice postanowili przeprowadzić się na grudziądzki Strzemięcin, a niebawem nieopodal osiadł również Jan Ząbik. W marcu 1990 roku 16-letni adept pojawił się na treningu miejscowej szkółki i w Grudziądzu zacierano ręce, że to właśnie w ich barwach Baron przystąpi do egzaminu. Ostatecznie został zgłoszony, jako adept Apatora. Zadecydować o tym miało kilka spraw. Między innymi aspekty finansowe, ale głównie lepsza perspektywa rozwoju.
Debiutancki sezon z licznymi sukcesami
Drzemiący potencjał Barona nie mógł nie zostać wykorzystany. Na co dzień oczywiście głównym celem dla 16-letniego chłopaka miały być starty w kategorii do lat 21, gdzie celem numer jeden było nabieranie doświadczenia, choć w jego przypadku „nauka żużla”, to mocne nadużycie. Indywidualnie zdołał awansować do finału Brązowego Kasku, ale w Tarnowie zdołał wywalczyć tylko pięć punktów (d,1,3,1,t), co pozwoliło sklasyfikować go na jedenastym miejscu. Ze względu na opady deszczu nie rozegrano dzień wcześniej zawodów w Krośnie, więc tarnowski turniej był jedynym zaliczanym, a triumfował reprezentant Unii – Robert Kużdżał. Złoty krążek pojawił się za to przy jego nazwisku za triumf w Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostwach Polski.
Pierwszy raz w meczu ligowym pojawił się 7 czerwca, gdy do Torunia przyjechał team z Rybnika. Baron awizowany pod numerem dwunastym otrzymuje szansę w jednym biegu, ale nie przywozi punktu. Stanisław Miedziński zdawał sobie sprawę, że popełniłby duży błąd, gdyby Barona nie powoływał na mecze ligowe. Małymi krokami wdrażał go do wielkiego świata sportu żużlowego, a ten odpłacał się ambitną postawą i pierwszymi – punktami, a później zwycięstwami.
W fazie play-off zdołał wywalczyć pierwszą trójkę w rozgrywkach ligowych. Swoją doskonałą dyspozycję potwierdził także kilkanaście dni później, gdy w derbowym pojedynku z Polonią Bydgoszcz przy swoim nazwisku zapisał dziewięć punktów, a w ostatnim biegu dnia pokonał samego Tomasza Golloba. Ostatecznie debiutancki sezon w lidze zakończył z dorobkiem dwudziestu siedmiu biegów, w których zdobył dwadzieścia dziewięć „oczek” i pięć bonusów, co dało mu średnią biegową 1,259. I co najważniejsze – złoto DMP.
Przenosiny do Grudziądza
Po rocznej przygodzie w Grodzie Kopernika, jako 17-latek przeniósł się do Grudziądza. Wpływ na to miały dwa czynniki – miejsce zamieszkania oraz fakt, że Jan Ząbik objął posadę szkoleniowca GKM-u Grudziądz. – Generalnie, to taki był plan. Jan był moim sąsiadem i po rozmowie z rodzicami podjęliśmy decyzję, że przejście do klubu, w którym będę mógł dużo startować będzie dla mnie najkorzystniejsze. I tak się stało – komentuje szybką zmianę barw.
W nowym środowisku był podstawowym zawodnikiem – wystartował w stu czterech wyścigach, w których zdobył 210 punktów i sześć bonusów. Z przymrużeniem oka można stwierdzić, że był „maszyną do zdobywania punktów”, bowiem tylko dziesięciokrotnie przy jego nazwisku nie zapisano żadnej zdobyczy. Dwukrotnie minął linię mety na czwartej pozycji, a ośmiokrotnie nie ukończył wyścigu (raz z powodu upadku, trzy razy na skutek defektu i cztery raz po wykluczeniu – dop. red.). Do swojego sportowego CV dopisuje kolejny medal – srebrny za rywalizację w MDMP.
Będąc jednym z liderów walczącego co roku o medale zespołu był uznawany za jednego z najbardziej utalentowanych polskich zawodników.
Dolny Śląsk drugim domem
Trzeci sezon startów przyniósł Baronowi kolejną zmianę przynależności klubowej. 18-latek przenosi się z Grudziądza do Wrocławia i tam odnajduje swoje idealne miejsce na ziemi. W zespole Dolnego Śląska spędza kolejnych osiem sezonów, ale liczne kontuzje mocno hamują rozwój Barona. Na jego konto wpadają kolejne sukcesy, ale są to głównie trofea klubowe za rywalizację w lidze, pucharach oraz turniejach parowych. W lidze jest solidnym ogniwem Sparty – swoje wyniki kręci w okolicach dwóch punktów na bieg, poza dwoma sezonami. W 1997 roku pojechał tylko w czterech meczach, a swój ostatni sezon we wrocławskich barwach zakończył z rezultatem 1,329.
Kolejna kontuzja sprawia, że nie może już odnaleźć się we Wrocławiu i powraca do Grudziądza, ale tylko na okres dwunastu miesięcy. Osiem spotkań, niespełna czterdzieści punktów i następna zmiana klubu. Tym razem wybór padł na TŻ Opole, gdzie jak czytamy w serwisie kolejarzopole.pl – dał się zapamiętać jako zawodnik chimeryczny i jeżdżący w kratkę. Często, gdy wydawało się, że wreszcie wraca do formy doznawał drobnych lub bardziej poważnych urazów. Niektórzy zapewne nadal pamiętają mecz z Grudziądzem w 2001 roku, kiedy to jadąc na drugim miejscu za Pawłem Staszkiem, najechał swoim motocyklem na maszynę notującego „uślizg” byłego kolegi z zespołu i wystrzelił w powietrze niczym z procy, lądując twardo na bandzie.
Swój ostatni sezon – 2002 spędza we… Wrocławiu. Dostał szansę w siedmiu spotkaniach w najwyższej klasie rozgrywkowej, a na tor wyjeżdżał do trzydziestu jeden wyścigów. W 2003 roku ponownie miał przywdziewać plastron Kolejarza, ale po otrzymaniu zaległych należności finansowych postanowił zakończyć swoją bogatą karierę.
Krok od medalu IMŚJ
Większych sukcesów indywidualnie nie udało mu się osiągnąć. Dwukrotnie gościł w finale indywidualnych mistrzostw świata juniorów, gdzie zajmował kolejno czwarte (w 1993 roku) i dziewiąte (1994) miejsce. Pytany, czy uważa, że czegoś mu brakuje na indywidualnym koncie nie ukrywa, że tak. – Na pewno mistrzostwa świata juniorów w ’93 w Pardubicach. Pamiętam ten finał doskonale, ponieważ jechaliśmy z Rune Holtą wyścig dodatkowy o tytuł drugiego wicemistrza i… przegrałem ten wyścig. Do dziś pamiętam ten turniej, ponieważ na początek tych zawodów wziąłem silnik, który miał być „samolotem”, bo tak mówił tuner Weiss. Po dwóch biegach (1,D – dop. red.) odstawiłem go i wziąłem swój motocykl. Wtedy zaczęła się jazda i najtrudniejsze wyścigi pojechałem wzorowo. Niestety, przegrałem ten najważniejszy wyścig i oczywiście tego żałuję. Być może, to wszystko by się inaczej potoczyło…
Był uczestnikiem Mistrzostw Świata Par. W 1993 roku pojechał wraz z Tomaszem Gollobem i Piotrem Świstem do Vojens, gdzie jako rezerwowy obejrzał wie pierwsze serie z parku maszyn, a później czterokrotnie pojawił się w miejsce Śwista. Obaj punktów nie zdobyli, a piętnaście „oczek” Golloba nie wystarczyło, by na duńskiej ziemi zdobyć, choćby brąz. Triumfowali Szwedzi przed Amerykanami i gospodarzami imprezy.
Duński idol
Baron, jak każdy inny młody chłopak miał takiego zawodnika, z którego starał się czerpać wzór i motywację do osiągnięcia równie imponującego poziomu. Torunianin nie ukrywa, że jego idolem była duńska legenda, trzykrotny (Göteborg 1984, Bradford 1985, Vojens 1988) Indywidualny Mistrz Świata, czyli osoba Erika Gundersena. Panowie nie mieli okazji spotkać się ze sobą na torze, bowiem karierę jednego z najwybitniejszych żużlowców w historii przerwał fatalny wypadek w 1989 roku, czyli w momencie, gdy Baron uczył się żużlowego rzemiosła.
– Cenię go najbardziej, bo był to niesamowity zawodnik, walczył zawsze do końca. Mógłbym o nim długo mówić w samych superlatywach. Pamiętam, kiedy pierwszy raz zobaczyłem go na torze na żywo, było to niesamowite uczucie. Miałem te okazję krótko porozmawiać.
Nowy etap
Wraz z zakończeniem kariery Baron trochę wycofał się ze sportu żużlowego. Odwiedzał stadiony, a także komentował mecze w telewizji, ale nie był w żaden sposób związany speedwayem. Powrócił w 2011 roku, kiedy to rozpoczął nowy etap swojej kariery – w roli trenera. W nowej roli odnajdywał się znakomicie, a w 2013 roku potrafił wspiąć się na wyżyny z zespołem, który pierwotnie skazywany był na pożarcie i spadek. Ponadto pod jego wodzą wielu zawodników poczyniło spory progres, a największy prawdopodobnie Tai Woffinden, który został indywidualnym mistrzem świata. – Padła taka propozycja, abym spróbował. Stwierdziliśmy, że zobaczymy, czy to wypali. Dostałem szansę, we Wrocławiu zaryzykowali ze mną wtedy strasznie, zarówno pani Kloc, jak i pan Rusko. Nie wiem, czy dziś tego żałują, ale to też fajny kawał czasu we Wrocławiu.
We Wrocławiu Baron pracował przez cztery lata i wywalczył jeden medal. W 2015 roku „Spartanie” zostali wicemistrzami Polski. Później przeniósł się do Leszna. Pracę rozpoczął dopiero we wrześniu, a „Byki” debiutancki sezon z nowym szkoleniowcem zakończyły na siódmym miejscu. Cztery kolejne lata, to jednak hegemonia i czterokrotne świętowanie najcenniejszego trofeum.
Imponujące statystyki z Bykami
Baron zespół Unii Leszno poprowadził w siedemdziesięciu dwóch spotkaniach, z których „biało-niebiescy” aż pięćdziesiąt cztery razy wychodzili zwycięsko (34 razy u siebie, 20 razy na wyjeździe). Oprócz tego Unia zanotowała ledwie trzynaście porażek (2 u siebie, 11 na wyjeździe) i pięć remisów (wszystkie na wyjeździe). W przyszłym sezonie stanie przed szansą wywalczenia i wykreowania kolejnych rekordów, które na arenie trenerskiej będzie niezwykle ciężko przebić…