Na łamach serwisu twojportalzuzlowy.pl startujemy z kolejnym cyklem. W serii „Żużlowy zakątek świata” będziemy rozmawiać z kibicami, którzy z różnych przyczyn zamieszkiwali przez lata lub obecnie przebywają w mocno nieżużlowych rejonach świata.

Pierwszym naszym gościem jest były dziennikarz z Gorzowa Wielkopolskiego, który obecnie żyje w Rejkiawiku, czyli w stolicy Islandii. Maciej Ryński opowiada, dlaczego wylądował właśnie tam, jak radzi sobie bez żużla na żywo i czy udałoby się przekonać Islandczyków do speedwaya.

Jeśli znacie innych kibiców żużlowych w równie odległych i nietypowych dla czarnego sportu rejonach świata, to oznaczajcie ich w komentarzach w naszych mediach społecznościowych. Kto wie, być właśnie może któryś z waszych znajomych będzie naszym kolejnym gościem.

Konrad Cinkowski (Twój Portal Żużlowy): Jesteś gorzowianinem, ale życiowa ścieżka pokierowała Cię na Islandię, a mianowicie do Rejkiawiku. Dla fana żużla taka przeprowadzka do nieżużlowego miejsca była trudna?
Maciej Ryński: Była tak naprawdę jedyną sensowną decyzją w sytuacji, w której się znalazłem. Moja żona pochodzi z jeszcze odleglejszego kraju, chciałem żebyśmy sprawiedliwie, oboje tęsknili za domem. Sam z zainteresowania podróżowałem po kilku krajach, a poznaliśmy się w USA. Żużel odgrywał w moim życiu dużą rolę za nastolatka, kiedy bawiłem się w pisanie artykułów dla różnych portali żużlowych. Później to zamiłowanie lekko ucichło, chociaż nie ukrywam, że z dumą opowiadałem przez te kilkanaście lat poznanym ludziom w innych krajach o tym, czym jest „speedway”.

– Zapewne byłeś przyzwyczajony do ryku żużlowych maszyn. W pierwszych tygodniach życia mocno brakowało ci tego charakterystycznego dźwięku?
– Porównałbym to do przerwy zimowej dla każdego kibica czarnego sportu. Każdy z nas żyje bez żużla przez pół roku i musi odnajdywać w internecie stare nagrania. Nie inaczej jest u mnie. Jasne, że tęsknię za żużlem na żywo, ale w każdym roku staram się być na jakichś zawodach. Zdążyłem już nawet zabrać żonę, paradoksalnie na stadion Falubazu. Do dzisiaj nie mogę sobie tego wybaczyć, bo co jakiś czas podczas spotkań „Staleczki” śpiewa mi przyśpiewki sąsiadów z południa. W każdym razie myślę, że jak na dziewczynę z Tajwanu w miarę „złapała bakcyla” i czasami nawet ogląda ze mną pojedyncze biegi. Na pewno nie robi mi wyrzutów, kiedy cały weekend podporządkowany jest pod dostępne w telewizji zawody.

– Na najbliższy obiekt żużlowy masz ponad 2,5 tysiąca mil. To jednak w żaden sposób nie przerwało twojej miłości do tego sportu.
– W dzisiejszych czasach odległość nie jest największym problemem. Gdybym się uparł, to mógłbym – wzorując się na kibicach Stali z Wielkiej Brytanii czy Niemiec – być na każdym meczu mojej drużyny. Dużo większym problemem jest pogodzenie żużla z pracą, ale z takimi dylematami spotyka się wielu fanów.

– Udało ci się już poznać jakichś fanów „czarnego sportu” na Islandii?
– Nie i myślę, że takie osoby to jednostki. Biorąc pod uwagę, że na Islandii mieszka 360 tys. mieszkańców, a zdecydowana większość z nich to Islandczycy – trafiasz na dość twardy grunt. Zdarzyło mi się za to porozmawiać o żużlu z klientami – turystami z Danii, czy Szwecji. Żużel oglądał ze mną również znajomy Turek. Tutaj jednak problemem jest często bariera językowa – dużo ciekawsze moim zdaniem zawody ligowe są dostępne tylko po polsku. W Grand Prix musisz mieć swojego faworyta, inaczej oglądanie co chwilę różnych czterech zawodników staje się zbyt zagmatwane. Niestety, żużel jest na tyle niszowy, że pewnie jeszcze minie kilka lat zanim zawody Ekstraligi obejrzymy z angielskim komentarzem.

– Gdy rozmawiasz z Islandczykami i pojawi się temat żużla, przybliżysz im, czym jest speedway, to jakie są ich reakcje na tego typu sport?
– Najczęściej mieszanka zdumienia, że taki sport w ogóle istnieje i zainteresowania. Pierwsza reakcja większości osób jest pozytywna, ponieważ oglądanie całości wydarzeń na torze (porównując np. do F1, w którym widzisz tylko jakąś cześć toru) może zrobić na nowicjuszu pozytywne wrażenie. Tak, jak z większością sportów jednak – najważniejsze jest to, żeby ktoś tłumaczył na bieżąco zasady oraz, aby szybko wybrać sobie swojego faworyta. Inaczej pierwszy zapał bardzo szybko przemija.

– Twoim zdaniem byłaby szansa przekonać Islandczyków do żużla na tyle, aby powstał tam jakikolwiek obiekt i sekcja?
– Islandczycy, jako potomkowie Wikingów nie mają strachu. W związku z tym myślę, że szybko znalazłoby się grono fanów i zawodników (jak i w innych krajach skandynawskich). Problemem w przypadku Islandii jest pogoda. Deszcz tutaj pada praktycznie co drugi dzień i obawiam się, że w pełni odkryty tor nie byłby najlepszym pomysłem. Osobna sprawa, to temperatura.

– A umiałbyś wskazać jakąś potencjalną lokalizację do budowy, choćby takiego kameralnego stadionu, jak np. w Opolu?
– Jeśli chodzi o lokalizację obiektu, to geografia Islandii jest nieubłagana – albo byłaby to stolica kraju, albo na stadion przechodziłoby stado owiec (śmiech). Oczywiście jest jeszcze kilka pomniejszych miejscowości rozsianych po całym kraju, ale są to raczej miejscowości rozmiarów Machowej, albo jeszcze mniejsze.

– W telewizji żużla nie doświadczysz, więc jedyną opcją pozostają transmisje internetowe, czy radzisz sobie jeszcze w inny sposób?
– Jedyny dyplomatyczny sposób, w jaki mogę odpowiedzieć na to pytanie, to, że radzę sobie podobnie, jak Darcy Ward.

– Zamieńmy „dwa zdania” o Stali Gorzów. Jak oceniasz kibicowskim okiem skład Stali i czy jesteś zadowolony z listopadowych ruchów transferowych?
– Bardzo mnie cieszy to, że nareszcie spłacono ostatnią ratę kredytu. Ten temat przez ostatnie kilkanaście lat wracał, jak bumerang i dla wiernego fana był naprawdę nieprzyjemny. Skład wydaje mi się optymalny, nie jest najmocniejszy w lidze, ale stwarza nadzieję na play-offy. Trenera Stanisława Chomskiego miałem okazję poznać w parkingu, jako dzieciak i wierzę w jego opanowanie. Wiem, że wielu kibiców Stali tego nie trawi, ale ostatecznie na koniec sezonu „tylko spokój nas uratuje”. Piętą achillesową od kilkunastu lat są juniorzy i wcale nie chodzi o ich poziom sportowy, ale brak pokory. Przytoczyć można by tu historie Pawła Hliba, czy w ostatnich latach Rafała Karczmarza i Mateusza Bartkowiaka. Mam wrażenie, że gdzieś na etapie przechodzenia tych młodych chłopaków do dorosłej drużyny ktoś zapomina im wpajać, że droga do sukcesu prowadzi przez cierpliwość i treningi. Zamiast tego jest dużo rozmów o pieniądzach, a w takiej sytuacji sport schodzi na dalszy plan. Nie jestem jednak w parkingu już od 10 lat, więc to jest opinia przede wszystkim kibica Stali.

– Plan minimum dla Stali, to…?
– Jest tylko jedna poprawna odpowiedź na to pytanie – play-offy, a potem czas pokaże. W żużlu o medalach decydują kontuzje i ich brak, a w Gorzowie nie widzę za bardzo zastępstwa. Rozumiem, że takim ma być któryś z dwójki Birkemose/Karczmarz, ale jednak skład drużyny z nimi oboma wygląda dużo słabiej.

źródło: inf. własna

POLECANE

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.