Jakub Jamróg: Jeśli będą takie wyniki, a nie będzie upadków, sezon potoczy się dobrze (wywiad)
Wychowanek Unii Tarnów, dla którego sezon 2021 zaczął się wyjątkowo: od powrotu do „Jaskółczego Gniazda” w roli gościa, jako zawodnika drużyny z Gdańska. Powrót zakończył się sukcesem, zdobyciem przez naszego rozmówcę jedenastu punktów.
W czasie wolnym od żużla strażak-ochotnik, gotów nieść pomoc mieszkańcom Tarnowa i okolic, nawet po zakończonym dwoma upadkami meczu. Oto Jakub Jamróg, z którym rozmawiałam o tym bez wątpienia niezapomnianym początku sezonu.
Ada Franek (Twój Portal Żużlowy): Pierwsze i najważniejsze pytanie: jak czuje się pan po swoich upadkach w ostatnim meczu?
– Poobijany, ale nie ma tragedii. Trochę ucierpiał kciuk, teraz po meczu trochę to wszystko spuchło, ale tak to zawsze jest i na niedzielny mecz będę już gotowy do jazdy.
– Jak się pan czuł, powróciwszy do rodzinnego miasta, Tarnowa, w roli gościa, w barwach innej drużyny?
– Było to nietypowe uczucie, aczkolwiek nie było kibiców, tej całej otoczki, tego wszystkiego dookoła, przez to było mi łatwiej, skupiłem się na zadaniu, i tyle. Już raz miałem okazję wracać, może nie do swojego macierzystego klubu, a do Łodzi, gdzie spędziłem kilka sezonów i traktowałem Orła jako swój klub. To też było ciężkie przeżycie, ale na szczęście mam to już za sobą, teraz być może spotkamy się w play-offach, będzie mi dużo łatwiej.
– Trochę wyprzedził pan moje następne pytanie, chciałam zapytać, czy brak kibiców pomógł panu, czy przeszkodził?
– Raczej pomógł, generalnie wolałbym, aby byli na stadionie, ale pod kątem ciężaru tego meczu było m i łatwiej.
– W tym meczu przeżył pan kołowrót emocji: upadki, zwycięstwa biegowe, zwycięstwo w spotkaniu. Czy takiego początku sezonu pan oczekiwał?
– Nie, nie myślimy o tym, jak mecz będzie wyglądał. Chcemy po prostu jak najlepiej wykonać zadanie. Było w tym trochę dramaturgii, ale dobrze się to skończyło, mimo wszystko. Cały sezon przed nami, więc nie wyobrażam sobie pauzować z powodu kontuzji. Myślę tylko o tym, jak poprawić pewne rzeczy i skończyć w miarę w jednym kawałku.
– W tym sezonie, przeciwnie do poprzedniego, rozgrywki zaczęły się o czasie. Czy uważa pan, że to dobre rozwiązanie?
– Rozpoczynanie w lipcu nie było dobrą sytuacją, raczej ratowaniem sezonu, więc dobrze, że zaczęliśmy o czasie. Wprawdzie nie ma kibiców i to jest mega minus, ale nie ma perspektyw, kiedy mogliby się pojawić, więc nie było na co czekać, tym bardziej, że czekają nas jeszcze ligi zagraniczne, eliminacje.
– Oprócz jazdy na żużlu jest pan strażakiem-ochotnikiem. Podobno po ostatnim, tak, a nie inaczej zakończonym meczu, brał pan udział w akcji ratowniczej?
– Po prostu jest sygnał, to jadę. Tak się złożyło, że mnie wezwano. Gdyby ta sytuacja wydarzyła się trzy godziny wcześniej, nie pojechałbym, bo byłem jeszcze na stadionie. Taka jest specyfika mojej pasji, działalności w Ochotniczej Straży Pożarnej. Działam charytatywnie. Nie wydarzyło się na szczęście nic takiego.
– Jak łączy pan starty na żużlu i obowiązki w OSP?
– Pracujemy na zmiany, wtedy, kiedy możemy. Dostajemy wezwania o różnych porach dnia i nocy, więc przybiega ten, kto akurat może. Na szczęście w naszą pracę zaangażowanych jest wiele osób, czasem nawet zbyt wiele, dlatego kto pierwszy, ten lepszy. Obsada wozu może liczyć sześć osób.
– Czy w czasach COVID-19 macie więcej pracy?
– Paradoksalnie mniej, dlatego, że ludzie bardziej uważają, więcej przebywają w domu, mniej się przemieszczają. Zarówno w Ochotniczej, jak i Państwowej Straży Pożarnej zdarzeń jest teraz mniej, bo świat „wyhamował”, nie pędzi tak jak zawsze.
– Jakie nadzieje ma pan indywidualnie i gdańska drużyna w tym sezonie?
– Chcielibyśmy awansować do play-off, to zrozumiałe. Na razie skupiamy się na najbliższym meczu, nie wybiegamy tak bardzo do przodu. Wiadomo, że chcemy walczyć, ale nie wybiegamy tak bardzo w przyszłość.
– Czego mogę życzyć w tak rozpoczętym sezonie?
– Tego, aby były wyniki, a nie było upadków, a będzie dobrze.