Właściciel Krono-Plast Włókniarza Częstochowa o sytuacji klubu
Przejmując Włókniarza Częstochowa, wydał niemal wszystkie oszczędności. Bartłomiej Januszka, nowy właściciel klubu, odsłania kulisy transakcji, która wstrząsnęła polskim żużlem, ale też uratowała Włókniarza przed upadkiem. Finanse zostały naprawione, ale już kolejne problem czają się za rogiem.
Interia: Po co Panu ten Włókniarz? Kto to widział kupować klub z długami?
Bartłomiej Januszka, nowy właściciel Włókniarza: Z czasem bardzo mocno zaraziłem się żużlem i samym Włókniarzem. Chciałem spróbować udowodnić, że nawet w trudnej sytuacji da się ten klub poukładać i prowadzić go w odpowiedzialny sposób. Od początku miałem świadomość, jaka jest skala wyzwań, również finansowych. Wiedziałem, że w pewnym momencie może być konieczne zaangażowanie własnych środków. Dziś mogę powiedzieć, że ta sytuacja nie jest już tak trudna jak na starcie. Z problemów, z którymi przejmowałem klub, został już tylko niewielki ułamek.
A ma Pan jeszcze, z czego dołożyć? Wcześniej media pisały, że wydał Pan wszystkie oszczędności.
– Pracuję i prowadzę działalność od wielu lat, więc naturalnie udało mi się zgromadzić pewne oszczędności. Faktem jest, że moje zaangażowanie we Włókniarza było bardzo duże, włożyłem w klub znaczną część prywatnych środków i wsparłem go również zapleczem swojej firmy. Jednocześnie od momentu mojego wejścia do klubu pojawił się bardzo dobry odzew ze strony sponsorów oraz osób, których wcześniej przy Włókniarzu nie było. Część z nich wróciła, pojawiają się nowi partnerzy, a są też tacy, którzy byli z klubem na dobre i na złe. Był moment naturalnego wstrząsu i niepewności, część spraw musieliśmy poukładać na spokojnie, ale dziś uczymy się na tych doświadczeniach i systematycznie nadrabiamy. Ruszyliśmy ze sprzedażą karnetów i spełniliśmy wszystkie warunki licencyjne.
Dostaliście jednak licencję warunkową.
– Tak, natomiast warto to wyraźnie rozdzielić. Licencja warunkowa nie ma żadnego związku z sytuacją finansową klubu. Dotyczy wyłącznie kwestii infrastrukturalnych, a konkretnie oświetlenia stadionu. Są to elementy, które pozostają po stronie miasta, nad którymi wspólnie obecnie pracujemy.
A pieniądze? Wspomniał Pan wcześniej o ułamku problemów.
– Tak, natomiast nie mówimy tu o zaległościach. Na początku rzeczywiście panował spory chaos organizacyjny, z którym musieliśmy się zmierzyć. Krok po kroku porządkujemy wszystkie sprawy. Regulujemy bieżące zobowiązania wobec tunerów, za części oraz inne mniejsze rachunki i systematycznie prostujemy wszystko, co wymagało uporządkowania.
Rozumiem, że wypadło Panu kilka trupów z szafy?
– Nie używałbym takiego określenia. Wchodząc do klubu, miałem pełną świadomość sytuacji i wiedziałem, z jakimi wyzwaniami będziemy się mierzyć. Problemem nie było odkrywanie czegoś nowego, tylko uporządkowanie spraw i ustalenie odpowiedniej kolejności ich rozwiązywania. To był proces, który po prostu wymagał czasu i konsekwencji.
Jak to się w ogóle zaczęło? Mówią, że kupno Włókniarza dogadał Pan z byłym prezesem Świącikiem w Chorwacji, w trakcie rejsu łodzią?
– Z czysto ludzkiej grzeczności zaprosiłem wtedy Pana Świącika, żeby mógł na chwilę odpocząć od żużla. Decyzje dotyczące przejęcia Włókniarza zapadały w innym trybie i w innym czasie.
Do kraju docierały informacje, że on wtedy próbował namówić Pana na duży kontrakt sponsorski, że chciał dalej prowadzić klub.
– Rzeczywiście, taka rozmowa się pojawiła. Była jednak prowadzona w momencie, w którym ja byłem już zdecydowany, że nie chcę dłużej pełnić wyłącznie roli sponsora. Moja decyzja o przejęciu całej spółki była w zasadzie przesądzona. Nie było tam żadnych dużych negocjacji ani ustaleń „pod żaglami”, dlatego z pewnym zaskoczeniem obserwowałem później skalę medialnych spekulacji wokół tej historii.
Mógłby pan wreszcie zdradzić, jak bardzo był zadłużony Włókniarz, kiedy Pan go przejmował. Padają różne kwoty w przedziale od 6 do 10 milionów złotych.
– Do tej pory nie podawałem publicznie konkretnej kwoty zadłużenia i nie planuję tego robić. Zostawiam tę informację dla siebie, ponieważ nie chciałbym, aby na jej podstawie kogokolwiek oceniano. Sytuacja klubu była znacznie bardziej złożona niż proste zestawienie liczb. Świadomie podjąłem się prowadzenia Włókniarza w takim stanie, w jakim się znajdował, i dziś najważniejsze jest dla mnie to, żeby przy wsparciu sponsorów i kibiców konsekwentnie wychodzić na prostą. Ujawnienie konkretnej kwoty nie zmieniłoby ani przeszłości, ani obecnych wyzwań, przed którymi stoimy.
Nie miał Pan takiej myśli, żeby jednak poczekać, aż to pójdzie na dno i wziąć ten klub od zera, bez zobowiązań?
– Taki scenariusz rzeczywiście był brany pod uwagę. Rozważałem różne możliwości, w tym także wycofanie się i pozwolenie, by sprawy potoczyły się własnym torem. To jednak nie jest prosta decyzja, bo mówimy o klubie z historią, o ludziach, którzy są z nim związani, o kibicach. Wiele różnych czynników miało tutaj znaczenie i ostatecznie uznałem, że odpowiedzialniej będzie przejąć Włókniarza z pełną świadomością wszystkich konsekwencji, zamiast zaczynać wszystko od zera.
Dostał Pan jednak drużynę, z której uciekły te największe gwiazdy.
– Zadecydował przede wszystkim czas. Proces przejęcia klubu nastąpił w momencie, gdy wiele kluczowych decyzji było już podjętych. Gdyby udało się to zrobić wcześniej, być może jednego lub dwóch zawodników dałoby się jeszcze zatrzymać. Niestety, w tamtym momencie pole manewru było już mocno ograniczone.
To by Pan musiał przejąć klub w czerwcu, bo dziś już wszyscy wiemy, że wtedy Wilki dograły transfer Jasona Doyle’a, a Motor załatwił Kacpra Worynę.
– Gdyby przejęcie nastąpiło wcześniej, również w lipcu, istniała jeszcze pewna przestrzeń do rozmów. Na pewno nie byłoby to łatwe, bo rynek transferowy był już mocno rozpędzony, ale być może udałoby się zatrzymać któregoś z zawodników. Niestety, im później zapadały decyzje, tym te możliwości były coraz bardziej ograniczone.
Jak się czyta różne opinie, to jest zgodność co do tego, że Włókniarz ma skład na środek tabeli, ale nie w PGE Ekstralidze, ale w Metalkas 2 Ekstralidze.
– Budowa tego zespołu była dla nas bardzo trudnym procesem i każdy w klubie ma tego pełną świadomość. Ostatecznie udało się wszystko dopiąć, choć oczywiście wszyscy wiemy, w jakich realiach to się odbywało. Nie zamierzam polemizować z opiniami, które się pojawiają, bo część z nich wynika po prostu z obiektywnej oceny sytuacji. Jednocześnie wierzę, że nasi zawodnicy mają sporo do udowodnienia, zarówno sobie, jak i otoczeniu. Nie ukrywam, że mam mieszane uczucia, ale widzę też ogromne zaangażowanie całego zespołu wokół klubu i to daje nadzieję, że możemy z tego coś wyciągnąć. W sporcie bardzo często liczy się końcówka sezonu. Jeżeli dojdzie do barażu, wszystko jest możliwe. Skupiamy się na detalach, a trener już teraz wykonuje dużą pracę, planujemy wzmocnienia sprzętowe, wsparcie mentalne i dopiero wtedy będzie można realnie ocenić, jaki efekt to przyniesie.
W sumie to Włókniarz był w takiej sytuacji, że miał pieniądze, ale nie miał kogo kupić.
– Tak, to był bardzo trudny moment i nietypowa sytuacja. Rynek transferowy był już w zasadzie zamknięty, dlatego długo zastanawiałem się, na ile realnie da się jeszcze coś zrobić. Skupiłem się więc przede wszystkim na tym, na co miałem wpływ. Uporządkowaliśmy sprawy finansowe, spłaciliśmy zaległości i zakontraktowaliśmy zawodników, którzy w tamtym momencie byli dostępni. Równolegle zaczęliśmy pracować nad tym, żeby Włókniarz odzyskał wiarygodność. Chcę, aby nikt nie obawiał się tego klubu i żeby zawodnicy, sponsorzy oraz partnerzy mieli poczucie, że to stabilne miejsce, w którym można spokojnie planować przyszłość. Zależy mi na tym, żeby za rok nie pojawiały się pytania o licencję, bo to absolutna podstawa funkcjonowania klubu. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że dla kibiców najważniejszy jest wynik sportowy, ale w tamtym momencie musieliśmy inaczej ustawić priorytety. To nie znaczy, że rezygnujemy z walki. Będziemy robić wszystko, żeby wykorzystać maksimum tego, co mamy, wzmocnić zaplecze sprzętowe i organizacyjne, a na końcu zobaczyć, jaki przyniesie to efekt na torze.
Byłoby inaczej, jakby udało się zabrać ze Stali Gorzów Jacka Holdera.
– Muszę uczciwie przyznać, że Jack Holder zachował się wobec Stali Gorzów w bardzo porządny sposób. Był lojalny wobec swojego klubu i to jest coś, co należy szanować. Jego ewentualne przejście do Włókniarza było rozważane wyłącznie w scenariuszu, w którym Stal nie otrzymałaby licencji. Holder czekał na rozwój sytuacji, a gdy okazało się, że klub nie ma problemów licencyjnych, pozostał w Gorzowie. To pokazuje jego podejście i profesjonalizm, co również doceniam.
Pytanie, co zrobi trener Mariusz Staszewski. Ma kontrakt na dwa lata, ale już się mówi, że Stal go kusi i za rok może rozwiązać umowę. Ma klauzulę, która to umożliwia.
– Czas pokaże, jak sytuacja się rozwinie. Na dziś trener Mariusz Staszewski jest bardzo mocno zaangażowany w pracę z zespołem i wkłada w nią naprawdę dużo energii i serca. Zależy mu na tym, żeby pokazać, że z tym składem można osiągnąć więcej, niż sugerują niektóre opinie. Myślę, że jeżeli wszystko będzie funkcjonowało tak, jak powinno, to nie będzie miał powodów, żeby myśleć o odejściu.
Porażki mogą mu odebrać całą radość tej pracy. W Gorzowie można usłyszeć, że jego przyjście do Stali po sezonie 2026 jest przesądzone. Z drugiej strony, tak sobie myślę, jeśli we Włókniarzu będzie się dobrze działo to, po co miałby odchodzić.
– Trener Staszewski ma u nas dobre warunki do pracy i to jest dla mnie bardzo istotne. Wierzę, że nawet drobne, pozytywne sygnały i małe sukcesy mogą dawać dużą satysfakcję z tego, co robimy wspólnie. Najważniejsze jest, żeby dobrze się tu czuł i miał przekonanie, że to miejsce, w którym może realizować swoje pomysły. Na tym etapie to właśnie na tym się koncentrujemy.
Nie boi się pan, że ci sami kibice, którzy teraz noszą pana na rękach, odwrócą się po pierwszych porażkach?
– Kibice są dla nas bardzo ważni i oczywiście każdy chciałby wygrywać jak najczęściej. Mnie również bardzo by zmartwiło, gdyby nie udawało się osiągać dobrych wyników. Jednocześnie mam świadomość, jak wygląda sport i jakie emocje mu towarzyszą. Liczę na to, że kibice rozumieją, w jakim miejscu dziś znajduje się klub i że ten proces odbudowy wymaga czasu. My ze swojej strony każdego dnia staramy się zmieniać Włókniarza na lepsze, nie tylko sportowo, ale także organizacyjnie. Nawet drobne rzeczy, jak poprawa zaplecza czy wyglądu biur, są elementem tej zmiany. Chcemy, żeby kibice widzieli, że ten klub idzie w dobrym kierunku.
Marek Cieślak, legendarny trener Włókniarza mówił mi, że przydałaby się jakaś jasna deklaracja z Pańskiej strony, żeby uświadomić kibiców, powiedzieć im otwarcie jak jest, czyli że sukcesem było uratowanie klubu przed upadłością.
– Rozumiem ten głos i szanuję opinię pana Marka, bo to osoba bardzo mocno związana z historią Włókniarza. Wydaje mi się jednak, że dla wielu osób sytuacja klubu jest dziś dość czytelna. Jeśli ktoś na bieżąco śledzi to, co dzieje się wokół Włókniarza i uważnie obserwuje media, to widzi, jak trudny był ostatni rok. Teraz naszym głównym celem jest ustabilizowanie wszystkiego i spokojne myślenie o kolejnych sezonach. Oczywiście wiemy, że scenariusze sportowe mogą być różne. Jeżeli doszłoby do spadku, naszym naturalnym celem byłby jak najszybszy powrót. Mam jednak nadzieję, że niezależnie od ligi kibice będą z nami, bo także w Metalkas 2 Ekstralidze można tworzyć ciekawe widowiska. W tym wszystkim bardzo liczę na wsparcie i zrozumienie ze strony fanów w tym trudniejszym okresie.
Pytanie, co z drużyną na 2027? Docierają głosy, że rozmawiacie z Artiomem Łagutą, ale w zasadzie to nie wiadomo, co mu zaproponować, bo on w pierwszej lidze nie pojedzie, a wy utrzymania pewni nie jesteście.
– Z Artiomem Łagutą w tej chwili nie prowadzimy rozmów. Rzeczywiście jest to jednak temat trudny, bo przy tak dużej niepewności sportowej trudno dziś sondować rynek czy prowadzić konkretne negocjacje. Myślę, że pierwsze półrocze sezonu pokaże nam znacznie więcej i pozwoli określić kierunek, w którym powinniśmy iść. Wtedy sytuacja stanie się bardziej klarowna. Gdy pojawi się odpowiedni moment i otworzy się okno transferowe, będziemy mogli działać zdecydowanie i bardziej aktywnie.
Kluby już próbują kontraktować zawodników na 2027.
– Tak, część klubów już to robi. My na ten moment nie możemy działać w ten sposób, bo wciąż nie mamy pewności, w jakiej lidze będziemy występować, a to kluczowe przy takich rozmowach.
Przyzna Pan, że transferowa giełda w żużlu jest szalona.
– Zdecydowanie tak. Stawki są naprawdę bardzo wysokie. Z czasem jednak podszedłem do tego spokojniej i z większym dystansem.
Mówiło się jednak, że chcecie zawalczyć o Jacka Holdera, co znaczyło, że zapłacicie Stali pół miliona za zerwanie umowy, a jemu dacie więcej niż milion za podpis i 10 tysięcy za punkt, bo na tyle umówił się w Gorzowie.
– Rzeczywiście analizowaliśmy różne scenariusze i w pewnym momencie składaliśmy oferty, które uwzględniały realia rynkowe. Ostatecznie jednak sprawy potoczyły się tak, jak już wcześniej opisywałem i temat został zamknięty.
Ludzie prezesa Świącika zostali w klubie? Ktoś z jego rodziny pracuje wciąż dla Włókniarza?
– Prezes Świącik nie jest już częścią struktur klubu. Zdarza się, że pojawia się na stadionie, bo żużel jest dużą częścią jego życia, ale nie pełni żadnej funkcji organizacyjnej. Jeśli chodzi natomiast o pracowników, to nie jestem zwolennikiem rewolucyjnych zmian personalnych. Nie uważam, że należy kogoś rozliczać wyłącznie przez pryzmat tego, z kim wcześniej współpracował. W klubie pracuje wiele kompetentnych osób, które dobrze znają swoją pracę i są potrzebne Włókniarzowi. Pani Patrycja Świącik-Jeż nadal pełni funkcję dyrektora, są też inni pracownicy, którzy pozostali w strukturach. Zależy mi na stabilności, dobrej atmosferze i spokojnym budowaniu klubu, a nie na gwałtownych zmianach.
Źródło: sport.interia.pl








