Bartłomiej Jejda: Im więcej, tym gorzej (felieton)
Dziennikarze żużlowi to ludzie o niezwykłej kreatywności. Na palcach jednej ręki można policzyć dyscypliny sportowe, którym poświęcone portale publikują kilka artykułów dziennie, pomimo „sezonu ogórkowego” – i to przez kilka miesięcy!
Naturalnie wymaga to poruszenia tematów, które porusza się co roku. Jednym z nich jest kwestia powiększenia Ekstraligi. Ten temat zastępczy pojawia się każdej zimy, gdy nie ma już o czym pisać (w tym roku było łatwiej, w końcu sprawa Maksyma Drabika pochłonęła niektórych bez reszty). Niestety, wiele wskazuje na to, że w najbliższej przyszłości rzeczywiście dojdzie do powiększenia najwyższego poziomu ligowego w Polsce.
Oczywiście uzasadnienie tego kroku, jest wielce szlachetne. Działacze, przebąkujący o powiększeniu PGE Ekstraligi do dziesięciu zespołów, tłumaczą to troską o kibiców, którzy dzięki temu będą mogli zobaczyć więcej spotkań. Można naiwnie pomyśleć, że jedynie inna szlachetna myśl powstrzymywała ich do tej pory przed wcześniejszym zaproszeniem do walki o medale DMP dwóch dodatkowych drużyn.
Niszowość żużla sprawia, że zgodnie z zasadą naczyń połączonych, omawiana decyzja odbije się na niemalże całej dyscyplinie. Przede wszystkim, powiększając PGE Ekstraligę powrócimy do Kalkulowanej Średniej Meczowej, a KSM, to sztuczna regulacja, która jeszcze nigdy się nie sprawdziła. Zresztą działacze żadnej szanującej się dyscypliny sportowej nie wpadli na to, by zastosować tego typu ograniczenia u siebie. Wyobrażacie sobie kto musiałby grać obok Jamesa Hardena, Kyriego Irvinga czy Kevina Duranta w Brooklyn Nets? Albo kto pasowałby do limitu w zestawieniu Lakersów z LeBronem Jamesem i Anthonym Davisem?
Myślę, że dzięki kosmicznie niskiej średniej stałbym się łakomym kąskiem dla włodarzy NBA i chociaż zestawienie moich umiejętności z wirtuozerią wymienionych wyżej panów przekraczałoby granice komizmu oraz żenady, zarabiałbym niezłe pieniądze i miał szanse na największe triumfy w świecie koszykówki. A lepsi ode mnie musieliby szukać szczęścia gdzie indziej, bo są… lepsi! (Proszę mi wybaczyć przytoczony przykład, ale doskonale oddaje stan rzeczy).
Po drugie powiększenie Ekstraligi wpłynie na kształt niższych lig. Jeśli o medale walczyć będzie dziesięć zespołów, do czego zmierzamy, I i II liga muszą zostać połączone. Nie ma zmiłuj. Kto pamięta rozgrywki ligowe sprzed 2000 roku, podzieli moje obawy. By nie cofać się za bardzo spójrzmy co się działo w 1998 czy w 1999 roku, gdy o awans biły się 3-4 drużyny. Nie chcąc być gołosłownym przytoczę wyniki trzeciej drużyny drugiego frontu ligowego sezonu Anno Domini 1998, która nie uzyskała awansu (Włókniarz Częstochowa) z pozostałymi ekipami od miejsca piątego. Najpierw mecze wyjazdowe Włókniarza (wynik tej drużyny na drugim miejscu): 33:57, 41:48, 34:56, 29:61, 31:59, 27:63, 30:60, 26:62. Pogromy? Proszę spojrzeć, co działo się w spotkaniach przy Olsztyńskiej (gdyby ktoś się nie zorientował wyniki Włókniarza na miejscu pierwszym): 58:32, 69:21, 62:27, 61:17, 69:21, 62:28, 67:23, 68:22. (Żeby było jasne, uważam, że przykładowo 5-zespołowy trzeci szczebel rozgrywek również mija się z celem).
Rozumiem, że po podpisaniu lukratywnego kontraktu z telewizją działacze chcą jak najczęściej pokazywać reklamodawców na ekranie, rozumiem jak ważna jest rytmika w trakcie sezonu, tym bardziej rozumiem, że każdy chciałby z gigantycznej (jak na żużel) kwoty telewizyjnej uszczknąć coś dla siebie. Ale czy na pewno kwestia powiększenia PGE Ekstraligi jest dokładnie i dalekosiężnie przemyślana? Obawiam się, że nie. Jestem pewien, że wielkość ma znaczenie. Im więcej, tym gorzej.
[poll id=”27″]
źródło: inf. własna