Nasz dzisiejszy bohater to stażem najmłodszy „emeryt” z grona opisywanych przez nas zawodników. Jeszcze w ubiegłym roku ścigał się w lewo w 2. Lidze Żużlowej, ale w zimie postanowił dać sobie z tym spokój.

Throwback Thursday, czyli wspomnieniowy czwartek. W mediach społecznościowych te dwa wyrazy poprzedzone tradycyjną kratką oznaczającą hasztag są niezwykle popularne. Tego dnia, czyli w każdy czwartek użytkownicy social mediów dzielą się swoimi starymi zdjęciami – z dzieciństwa czy też czasów szkolnych, a np. sportowcy z okresu, gdy byli u progu swoich wielkich karier.

Twój Portal Żużlowy w każdy czwartek w godzinach wieczornych dołącza się do „wspomnieniowego czwartku” poprzez publikację tekstów dotyczących zawodników, którzy zjechali już z torów, a przed laty tworzyli oni piękną historię naszego sportu. Kolejnym bohaterem cyklu „Twarze Speedwaya” jest Marcel Kajzer.

Marcel na świat przyszedł 16 kwietnia 1990 roku w Rawiczu. Od małego pociągały go wszelkiego rodzaju dwukołowe maszyny. Prędzej czy później musiał trafić do „czarnego sportu”, lecz swoich pierwszych kroków nie stawiał na obiekcie im. Floriana Kapały, a w Pawłowicach. To właśnie tam w wieku siedmiu lat spróbował swoich sił na mini żużlu, a od kolejnego sezonu pod okiem Stanisława Śmigielskiego rozpoczął systematyczne treningi na motocyklu o mniejszej pojemności. Nigdy nie miał okazji wystartować w zawodach, choć okazjonalnie prezentował swoje umiejętności podczas różnych pokazów.

W 2006 roku Kajzer rozpoczął oficjalnie pisanie kart swojej żużlowej historii na „pięćsetkach”. Wziął udział w towarzyskim turnieju indywidualnym w Rawiczu, gdzie udało mu się wywalczyć jedno „oczko”, a dla niego samego był to etap przygotowań do egzaminu na licencję żużlową. Uzyskał stosowne dokumenty o numerze 402 i mógł oczekiwać swojego debiutu, który nastąpił bardzo szybko. Już 18 czerwca wziął udział w meczu ligowym Kolejarza przeciwko Polonii Piła i w pierwszym w karierze biegu wywalczył punkt z bonusem pokonując Tomasza Chyżewskiego. Tego samego dnia dorzucił jeszcze jedno oczko, gdy przywiózł za swoimi plecami Marcina Dąbrowskiego i ostatecznie rywalizację ukończył z dwoma punktami.

W swoim debiutanckim sezonie wystartował jeszcze w sześciu spotkaniach, w których wywalczył dwadzieścia punktów. Najlepiej spisał się w starciu z łódzkim TŻ-em, gdy przy jego nazwisku pojawiło się osiem „oczek” i dwa bonusy. Z kolei niespełna miesiąc wcześniej przeciwko Speedway Miszkolc odniósł pierwsze indywidualne zwycięstwo.

Ścigał się również w wielu młodzieżówkach – z lepszymi i gorszymi rezultatami. Awansował m.in. do finału Brązowego Kasku, w którym zajął dwunaste miejsce, a ponadto został powołany do Gorzowa na zgrupowanie Zaplecza Kadry Juniorów. Zdawano sobie sprawę, że w Marcelu drzemie potencjał, tylko trzeba go z niego wykrzesać.

Kolejny rok pod względem ligowych wyników dla Kajzera był niemalże wyśmienity. Ledwie 17-letni miewał „wtopy”, jak np. w Miszkolcu (W,0,T), czy przeciwko KSM-owi Krosno (0,W), ale miewał też dwucyfrowe zdobycze – w rewanżowym starciu z węgierskim teamem wykręcił swój pierwszy w karierze komplet (11+1), a miesiąc później dorzucił drugi (14+1) przeciwko praskiej Markecie. Był ważnym ogniwem „Niedźwiadków”, kończąc sezon ze średnią biegową 1,656.

Regularnie ścigał się ze swoimi rówieśnikami, poprawiając wynik w Brązowym Kasku (7 miejsce w Gorzowie), a także będąc o krok od sprawienia ogromnej niespodzianki w Srebrnym Kasku. W imprezie dla zawodników do lat 21 nikt nie dawał rawiczaninowi większych szans na dobry wynik. Czołówka krajowego speedwaya – Szczepaniak, Mroczka, Buczkowski, Kajoch, Gomólski, Zengota i Jędrzejewski. Tymczasem Kajzer rozpoczął od trójki. Kolejny wyścig – 3, następny – ponownie 3 i w połowie zawodów miał on na swoim koncie komplet dziewięciu „oczek”. Druga połowa zmagań była dla niego jednak fatalna – najpierw zerówka, a później defekt na prowadzeniu i w efekcie zamiast zwycięstwa, lub chociażby miejsca na podium, to skończyło się na piątym miejscu. To i tak jednak był dla niego sukces.

Kajzer zdawał sobie sprawę, że może osiągnąć wiele. Duże nadzieje wiązał z trzecim sezonem ścigania w lewo. Na dowód tego może być fakt, że udał się nawet na przedsezonowe treningi do francuskiego Lamothe-Landerron. Niestety dla niego, ale nie przełożyło się to na lepsze wyniki. W rozgrywkach ligowych średnia biegowa na minus, spadek do poziomu ledwie 1,179. Bez większego błysku w młodzieżówkach, gdzie zajmował miejsca w dolnych rejonach tabeli, o ile w ogóle awansował do finału. Niewykluczone, że wpływ na to miał swoisty pech, który się ciągnął za Kajzerem. W styczniu kontuzja, w czerwcu groźny upadek, po którym pierwsze diagnozy były takie, że u rawiczanina doszło do urazu kręgosłupa. Dodatkowo w Opolu podczas finału Srebrnego Kasku spalił mu się motocykl.

Po trzech latach startów w Rawiczu Kajzer zdecydował opuścić macierzysty klub i przeniósł się do Startu Gniezno. Z transferem tym wiązał spore oczekiwania, wierzył, że to pozwoli mu się rozwinąć. Nie do końca było tak, jakby tego oczekiwał. Notoryczne przegrywanie walki o skład sprawiło, że wystartował on w zaledwie czterech meczach „Orłów”, zdobywając zaledwie cztery punkty. Kajzer nigdy nie ukrywał, że ten krok był dla niego najgorszym w karierze i kto wie, czy gdyby nie wybrał inaczej, to czy dziś nie ścigałby się na dobrym poziomie w Ekstralidze, czy 1. Lidze Żużlowej. Mimo dwuletniego kontraktu w Gnieźnie, w 2010 roku Kajzer trafił do Wrocławia. Był to jednak ukłon ze strony wrocławian, bowiem parafowana została umowa „warszawska”, a sam zawodnik wkrótce został wypożyczony do Ostrowa Wielkopolskiego. Jednak nie zagrzał tam długo miejsca i co roku zmieniał pracodawców. Po Ostrovii był roczny epizod we Włókniarzu Częstochowa (2011), Wandzie Kraków (2012), ROW-ie Rybnik (2013) i powrót do macierzystego Kolejarza Rawicz (2014-2016).

Z „Niedźwiadkiem” na plastronie może i startowałby dłużej, ale inna wizja składu na rok 2017 sprawiła, że jeździec musiał poszukać nowego klubu. Wybór pał na poznański PSŻ, w którego barwach Kajzer ścigał się w latach 2007-2008 w rozgrywkach o Młodzieżowe Drużynowe Mistrzostwo Polski. W zespole „Skorpionów” spędził cztery lata i jak same przyznaje, były to lata lepsze i gorsze, ale znów na jakiś czas odzyskał radość z jazdy w lewo.

Sezon 2020 był dla niego ostatnim w karierze. Pandemia koronawirusa sprawiła, że sezon był mocno storpedowany, a on sam niewiele miał czasu czy to potrenować, czy pościgać się poza granicami naszego kraju. Dodatkowo brak możliwości finansowych na inwestycję sprzętowe sprawiał, że strasznie męczył się na torze i widać było, że to już jest tzw. jazda na siłę. Żużlowiec uznał, że nie ma sensu dalej się męczyć. Był pomysł i dążenie do tego, aby spróbować swoich sił na długim torze, ale wraz ze zjazdem z toru i ten temat został zamknięty.

W efekcie zamiast hucznego 15-lecia mamy smutne zamknięcie księgi o tytule „Żużlowa kariera Marcela Kajzera”. Jak przyznaje Marcel, kiedyś przyjdzie czas, aby to wszystko podsumować i o wszystkim opowiedzieć. Również o tym, co działo się często za kulisami parku maszyn. Dziś na pewno możemy stwierdzić, że Kajzer to kolejny przypadek żużlowca, u którego sama ambicja i wola walki nie wystarczyła, aby osiągnąć sukces…

źródło: inf. własna

POLECANE

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.