Wielu mistrzów nie zdołało zrobić wielkich karier. Jedni zdobywali laury na krajowym podwórku, a inni miewali dzień konia w finale europejskim lub światowym, ale na jednorazowym epizodzie wszystko się kończyło. Podobną historię miał nasz dzisiejszy gość cyklu „Twarze Speedwaya”.

Throwback Thursday, czyli wspomnieniowy czwartek. W mediach społecznościowych te dwa wyrazy poprzedzone tradycyjną kratką oznaczającą hasztag są niezwykle popularne. Tego dnia, czyli w każdy czwartek użytkownicy social mediów dzielą się swoimi starymi zdjęciami – z dzieciństwa czy też czasów szkolnych, a np. sportowcy z okresu, gdy byli u progu swoich wielkich karier.

Twój Portal Żużlowy w każdy czwartek w godzinach wieczornych dołącza się do „wspomnieniowego czwartku” poprzez publikację tekstów dotyczących zawodników, którzy zjechali już z torów, a przed laty tworzyli oni piękną historię naszego sportu. Kolejnym bohaterem cyklu „Twarze Speedwaya” jest Stefan Bachhuber.

Życiowa ścieżka Niemca musiała go pokierować na żużlowe tory, bowiem jak sam przyznaje, jego rodzina jest mocno „zarażona” metanolem. – Na żużlu jeździli również moi trzej starsi bracia: Andreas, Roman i Alois – przyznaje Stefan, który pierwsze zawody w roli kibica oglądał na nieistniejącym dziś torze w Bopfingen (ok. 150 kilometrów od Monachium – dop. aut.). W gronie uczestników imprezy oczywiście byli jego bracia, za których młodzian mocno ściskał kciuki. On sam w zawodach zadebiutował w wieku szesnastu lat, które osiągnął w 1993 roku.

Od początku wielu uważało, że w Stefanie drzemie potencjał i jest on diamentem do oszlifowania. Na jego niekorzyść wpływał nieco fakt, że trafił na dosyć dobre dla niemieckiej młodzieży lata i nie do końca umiał się przebić przez krajową czołówkę, którą w tamtym czasie tworzyli m.in. Robert Kessler, Sebastian Maag, Enrico Janoschka czy obecny reprezentant Wölfe WittstockMirko Wolter. Pierwsze dwa lata były dla Bachhubera próbą przebicia się na krajowym podwórku, co udało się w 1995 roku. Wówczas finał MIM Niemiec rozegrano według systemu „knock-out”, a na starcie stanęło… 30 zawodników. Bachhuber rywalizację w Stralsund zakończył na czwartym miejscu przegrywając z trójką reprezentantów MC Güstrow. Rok później Bachhuber znów był czwarty, choć tym razem przegrał tylko z jednym rodakiem – Mirko Wolterem. Dwa pozostałe miejsca na podium w Pocking zajęli – Czech Ales Dryml i Argentyńczyk Emiliano Sanchez.

Po dwóch latach bycia numerem cztery Stefan Bachhuber chciał w końcu wywalczyć medal. I ta sztuka mu się powiodła, a była to od razu złota zdobycz. 14 września 1997 roku w Wolfslake nasz dzisiejszy bohater był nieomylny. Reprezentant AC Landshut wywalczył komplet piętnastu punktów pokonując m.in. Daniela Ratha, Stephana Katta czy Emiliano Sancheza i braci Dryml. Bachhuber dwukrotnie uczestniczył również w finale Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów zajmując miejsce trzynaste (Olching 1996) oraz szesnaste (Mšeno 1997). – Na poziomie krajowym, to był dla mnie na pewno bardzo ważny sukces. Na arenie międzynarodowej udało mi się dwukrotnie awansować do finału Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów, chociaż byłem jedynym w zasadzie… amatorem na liście startowej – dodaje były żużlowiec.

I właśnie to „amatorstwo” zdaniem naszego bohatera było, jest i będzie głównym problemem dla wielu utalentowanych zawodników z jego ojczyzny. – Przejście z poziomu amatorskiego na profesjonalizm w Niemczech nie było i nadal nie jest w żaden sposób wspierane przez federację czy przemysł. Wygląda to inaczej, niż w krajach, gdzie mocno angażuje się w rozwój sportowców. Biorąc to wszystko pod uwagę, to mogę być zadowolony ze swoich osiągnięć.

Stefan Bachhuber w swojej karierze ścigał się w rozgrywkach ligowych tylko w dwóch krajach. Co oczywiste, pierwszym z nich była rodzima liga niemiecka, zaś drugą liga austriacka. W 1997 roku był jeźdźcem klubu S.C. Schwartzal/MC Wiedeń. Co stanęło na przeszkodzie w znalezieniu klubu np. w Polsce? – Rywalizacja w polskiej lidze była możliwa, ale będąc zawodowym sportowcem. Taka perspektywa niestety nigdy mnie nie doświadczyła. By sfinansować moje ściganie, to do pracy musieli pójść wszyscy – ja, moi rodzice, żona.

Teraz żużlowe tradycje w rodzinie Bachhuber kontynuuje syn Stefana – Erik, którego jeszcze niedawno oglądaliśmy na motocyklach w klasie 250cc, tymczasem teraz młodzian szykuje się do debiutanckiego sezonu m.in. w 2. Lidze Żużlowej, gdzie będzie bronił barw „Wilków” z Wittstock. – Erik z początku faktycznie nie chciał się ścigać. Aż do dwunastego roku życia, kiedy wrócił kiedyś do domu ze szkoły i powiedział: „Chcę tego spróbować teraz!”. Jednak nie chciał, by ten początek ktoś widział. Pojechaliśmy więc do Austrii, gdzie udało mu się wyjechać na tor dzięki pomocy przyjaciela, który posiadał motocykl o pojemności 125cc. Miesiąc później zainwestowaliśmy 20 tysięcy euro, by w 2016 roku Erik mógł przejechać swój pierwszy sezon w tej klasie.

Z Bachhuberem w ojczyźnie wiązane są spore nadzieje. Potwierdzają to osiągane przez niego wyniki w klasie 250cc. Tam udało mu się sięgnąć m.in. po brązowy medal Indywidualnego Pucharu Europy. Oczywiście „pięćsetki” zweryfikują wiele i pokażą, na co faktycznie stać Erika. Jego ojciec nie ukrywa, że syn już jest lepszy od niego. – Myślę, że talent ma we krwi. Właśnie skończył siedemnaście lat – ma jeden motocykl i czucie sprzętu, jakiego niektórzy nie osiągną nawet po dwudziestu latach jazdy. Realizuje otrzymane zadania, a jeździ niezwykle czysto i spokojnie. W tym roku przeszedł do jazdy w klasie 500cc, ale zdominował też ściganie w 125 i 250cc. Jest wspierany przez ADAC Stiftung Sport, by spełnić swoje marzenie i zostać profesjonalnym zawodnikiem. Ma zdolność do ostrzejszej jazdy, ale w granicach fair. Niewielu żużlowców taką umiejętność posiada.

źródło: inf. własna

POLECANE

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.