Jego głos dobrze znają kibice żużlowi, oglądający transmisje meczów Speedway Ekstraligi na antenie nSport+. Fani czarnego sportu interesujący się nim od przynajmniej osiemnastu lat mogą pamiętać jeszcze jego występy w cyklu Speedway Grand Prix, a ci mieszkający w Gnieźnie do dziś darzą go szczególnym szacunkiem.

Choć nie był wychowankiem klubu z Pierwszej Stolicy, został jedną z jego legend. Czy wiecie już, o kogo chodzi? Myślę, że tak. Bohaterem kolejnego odcinka „Twarzy Speedwaya” jest Krzysztof Cegielski. Określenie „człowiek ze Stali” wydaje się idealnie opisywać Krzysztofa Cegielskiego. Po pierwsze, ze względu na macierzysty klub, czyli Stal Gorzów. Po drugie, bo tylko osoba o charakterze ze stali (tym razem pisanej małą literą) może wykazać się tak wielką siłą woli walki po tym, co ją spotkało.

Urodził się 3 września 1979 roku w Gorzowie Wielkopolskim. W wieku 17 lat zdał egzamin na licencję żużlową, jednak na skutek złamania kości udowej na swój debiut musiał poczekać do następnego sezonu. Pierwszy występ, w inauguracyjnej kolejce rozgrywek w 1997 roku przeciwko Unii Leszno, przyniósł mu jeden punkt. Z meczu na mecz zaczął prezentować jednak coraz wyższą formę, a już w sezonie 1998 regularnie pojawiał się w krajowych i międzynarodowych imprezach. Pokazał się wówczas w polskich eliminacjach do Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów, Indywidualnych Mistrzostwach Europy Juniorów, gdzie uplasował się ostatecznie na czwartej pozycji (o której zdecydował dopiero emocjonujący bieg dodatkowy), Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostwach Polski (dziewiąta lokata w grudziądzkim finale).

Przyszły także pierwsze sukcesy, a więc pozycje medalowe. W ostrowskim finale turnieju o Brązowy Kask na jego szyi zawisł srebrny medal, podobnie podczas zmagań w Lesznie o Srebrny Kask. To także triumf zapoczątkowujący inne sukcesy. 11 lipca 1998 wraz z kolegami z gorzowskiego zespołu, Tomaszem Bajerskim i Piotrem Paluchem (ostatecznie nie wyjechał na tor) zwyciężyli w finale Mistrzostw Polski Par Klubowych. Rok później gromadzi w swojej kolekcji już trzy krążki, jednym z nich jest srebrny Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostw Polski, gdzie pokonuje go tylko zespołowy kolega Rafał Okoniewski.

Zdobywa go w miejscu wyjątkowym – w Gnieźnie. Nie wie wtedy jeszcze, że jego losy splotą się z tym owalem na dłużej. Jest jeszcze drugie miejsce w finale Młodzieżowych Mistrzostw Polski Par Klubowych – tym razem w Ostrowie Wielkopolskim. Jednym z członków jest Tomasz Cieślewicz, w tamtym sezonie startujący w żółto-niebieskim zespole, z którym w późniejszych latach spotka się jeszcze zarówno w Wybrzeżu Gdańsk, jak i Starcie Gniezno.

Ostatni rok poprzedniego stulecia i tysiąclecia oraz pierwszy nowego spędza w Wybrzeżu Gdańsk. W ciągu dwóch sezonów zdobył dla tej drużyny 368 punktów i 32 bonusy. Na przełomie 2000 i 2001 roku na zaproszenie samego Ivana Maugera udaje się do Australii, aby wziąć udział w organizowanej przez niego serii prestiżowych turniejów Ivan Mauger Golden Helmet Series. Ściga się w serii sześciu turniejów organizowanych pomiędzy październikiem a grudniem na torach zlokalizowanych w Queensland i Nowej Południowej Walii.

Krzysztof Cegielski w obiektywie Piotra Kina

Jego rywalami są zawodnicy z całego świata o różnych dokonaniach, tamtego roku grono to stanowią m.in. Jason Crump, Andreas Jonsson, Oliver Allen, Simon Stead czy inny młody Polak Zbigniew Czerwiński. W takim towarzystwie, w którym kryje się przyszły trzykrotny mistrz świata (Crump) czy przyszły srebrny medalista światowego czempionatu (Jonsson) to Cegielski jest najlepszy. Prezentuje najrówniejszą formę podczas wszystkich sześciu rund i zwycięża w ogólnej klasyfikacji. Tak rozpoczęty rok jest bardzo udany: zespół znad Bałtyku, którego barw broni wówczas oprócz Cegielskiego czy braci Cieślewicz także Nicki Pedersen, awansuje do najwyższej klasy rozgrywkowej.

W 2001 roku, po awansie w Grand Prix Challenge, inauguruje swoje występy w cyklu o mistrzostwo świata. Zaczyna skromnie, od występu w pojedynczej, „polskiej” rundzie w Bydgoszczy i pięciopunktowej zdobyczy. Wspiera także swoją jazdą reprezentację Polski, dokładając jedenaście punktów do srebrnego medalu biało-czerwonych we wrocławskim finale Drużynowego Pucharu Świata. Również rok później w angielskim Peterborough przywdział plastron reprezentacji Polski, tym razem jednak Australia, Dania i Szwecja okazały się zbyt mocne. Polacy musieli zadowolić się czwartym miejscem.

Starty w barwach gdańskiej drużyny zakończyły się zresztą dla Krzysztofa Cegielskiego niezbyt pozytywnie. Na skutek nieporozumień z działaczami w kwestiach finansowych i groźbie nałożenia na niego kary rocznego zawieszenia szukał innych możliwości zatrudnienia w którymś z zespołów, jednym z pomysłów były starty z licencją brytyjską. Sprawa po przejściu przez Trybunał Polskiego Związku Motorowego znalazła jednak szczęśliwy dla niego finał i wkrótce zawitał do Gniezna, aby reprezentować czarno-czerwoną drużynę. W barwach Startu zadebiutował 14 kwietnia 2002 roku podczas spotkania Start GnieznoUnia Tarnów. Start wygrał wówczas z „Jaskółkami” aż 59:31, z czego 12 punktów zawdzięczał właśnie „Cegle”.

Ciekawostka: podczas rozgrywanego 21 lipca 2002 roku meczu Startu Gniezno z drużyną ZKŻ Quick-Mix Zielona Góra Krzysztof Cegielski pobił rekord gnieźnieńskiego obiektu: liczące 348 m okrążenie pokonał w czasie 62,64 sek. O wartości tego osiągnięcia niech świadczy fakt, że był to najdłużej nie pobity rekord w historii żużla w Gnieźnie. Udało się go pobić dopiero w 2011 roku, dokonał tego Mirosław Jabłoński, tym razem przejechanie 348 m zajęło mu 62,62 sek.

Wobec tak dobrych wyników całej drużyny nie było niczym dziwnym, że po rundzie zasadniczej Start uplasował się na pierwszej pozycji w tabeli i upragniony awans do ekstraligi był naprawdę blisko. Ostatecznie się nie udało i pozostało cieszyć się z drugiego miejsca wśród pierwszoligowych drużyn.

Przed sezonem 2003 ponownie zmienił barwy klubowe, tym razem na ekstraligowy WTS Wrocław. Otrzymał także nominację, dziką kartę, na starty w kolejnym sezonie Speedway Grand Prix. Wszystko wydawało się układać jak należy, jednak Krzysztof Cegielski pojechał jedynie w dwóch rundach indywidualnych mistrzostw świata w tamtym sezonie… i w ośmiu z zaplanowanych na cały sezon dwudziestu meczach ekstraligi żużlowej. Ostatni wynik, jaki zapisał na swoim koncie dla zespołu ze stolicy Dolnego Śląska, to jedenaście punktów w rozgrywanym 1 czerwca 2003 meczu przeciwko odwiecznemu rywalowi Wrocławia, Unii Leszno.

Vetlanda, Szwecja, 3 czerwca 2003 roku. Mecz pomiędzy miejscowym zespołem VMS Elit a Rospiggarną Hallstavik. Ostatni bieg spotkania. Pod taśmą stają: ze strony gospodarzy Ales Dryml i Krzysztof Cegielski, gości reprezentują Ryan Fischer i Jonas Davidsson. Po uderzeniu ze strony Amerykanina Cegielski próbuje bronić się przed upadkiem, niestety, motocykl Fischera uderza w jego plecy. Dochodzi do uszkodzenia kręgosłupa i rdzenia kręgowego. Oczywistym było, że zakończył właśnie, w wieku zaledwie 24 lat, czynne uprawianie sportu żużlowego. – To był klasyczny żużlowy wypadek. Domino w pierwszym łuku. Czy można było go uniknąć? Ciężko doszukiwać się kwestii sprzętowych, które mogłyby zniwelować jego skutki. Żadne zabezpieczenia sprzętowe by nie pomogły. Dmuchana banda? Nawet do niej nie doleciałem – opowiadał w artykule „Przeglądu Sportowego”.

Krzysztof Cegielski (fot. Piotr Kin)

Szczęście w nieszczęściu, do wypadku doszło właśnie w Szwecji. Po pierwsze, ze względu na to, że był to kraj o wyższym od Polski poziomie opieki medycznej, po drugie, w tym czasie w oddalonym o 76 km od Vetlandy Jonkoping odbywała się akurat konferencja neurochirurgów. Cegielski od razu trafił pod ich opiekę, dzięki czemu negatywne skutki wypadku zostały nieco zmniejszone.

Najbardziej prawdopodobna była jednak wizja, według której miał nigdy nie stanąć na własnych nogach, z czym od początku nie mógł się pogodzić. – Uważałem, że za miesiąc czy dwa będę znowu jeździł na żużlu. To, że mogę mieć problemy z chodzeniem, w ogóle do mnie nie docierało. Myślałem więc aż zbyt szaleńczo. Ale tak było lepiej, bo łatwiej trochę spuścić z tonu, niż wychodzić ze stanu załamania – przyznawał na łamach „Dziennika Polskiego”.

Pomimo dramatycznych przeżyć pozostał przy sporcie żużlowym w roli komentatora telewizyjnego, doradcy, a z czasem menedżera Janusza Kołodzieja oraz prezesa stowarzyszenia „Metanol”. Zadaniem tego stowarzyszenia jest pomoc zawodnikom w rozmaitych aspektach związanych z uprawianym przez nich zajęciem. Zmieniło się także jego życie prywatne. Dzięki przeprowadzce do Krakowa, gdzie zamieszkał, by korzystać z opieki najlepszych specjalistów, i to tam poznał swoją obecną żonę, Justynę Żurowską, grającą w miejscowej drużynie kobiecej koszykówki. Para doczekała się dwójki dzieci, córki Otylii i syna Ignacego. Siedem lat po wypadku, w 2010 roku, dzięki pomocy przyjaciół, chcących sprawić mu niespodziankę, na torze żużlowym w stolicy Małopolski znów mógł pokonać kilka okrążeń miejscowego owalu. – Od momentu wypadku najbardziej zazdrościłem kolegom, że mogą się ścigać. Sam marzyłem, by znów to poczuć, a realizacja tego marzenia była jak zamknięcie bardzo ważnego etapu. Wyjeździłem cały bak i czułem się rewelacyjnie. Potrzebowałem tego jak łyku świeżego powietrza – dzielił się wrażeniami Cegielski w rozmowie z Onet.pl.

Tak potrzebna zawodnikom wytrwałość przejawiała się także w chęci powrotu byłego zawodnika do pełni sprawności. Choć lekarze początkowo nie dawali temu szans, dzięki swojej niezłomności dziś Krzysztof Cegielski porusza się przy pomocy chodzika. Uzyskanie takiego poziomu sprawności zajęło mu jedenaście lat. Upór i konsekwencja w ćwiczeniach pozwoliły naszemu bohaterowi podczas ślubu 31 maja 2014 roku stanąć przy ołtarzu krakowskiego kościoła u boku wybranki, i to dosłownie. Jego historię kibice mogli także poznać w filmie dokumentalnym „Przerwany sen” z 2011 roku w reżyserii Grzegorza Milko, dziennikarza stacji Canal+.

POLECANE

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.