Dlaczego Polacy nie dominują w światowym żużlu? (felieton)
Polska jawi się ostatnimi czasy mesjaszem narodów. Tych żużlowych oczywiście. Od dawna mamy najlepszą ligę świata, na starcie której gromadzi się cała światowa czołówka wraz z przyległościami. Wszyscy do nas zjeżdżają, bo najwięcej płacimy. Mamy też największą na świecie żużlową widownię.
Ale to nie wszystko. Ostatnimi czasy mamy też bardzo utalentowanych zawodników, z dwukrotnym mistrzem świata Bartkiem Zmarzlikiem na czele. W dobie koronawirusa uratowaliśmy też wszelakie rozgrywki międzynarodowe – byliśmy gospodarzem pięciu (wszystkich) rund SEC czy sześciu rund Grand Prix. Do tego awaryjnie przejęliśmy finał IMEJ. Można by rzec, że cały światowy żużel utrzymuje się jedynie dzięki nam.
Jednakże czegoś tu brakuje. Za Zmarzlikiem na podium Grand Prix stanął australijski Brytyjczyk oraz Szwed. Mistrzostw Europy w odnowionej formule z doborową stawką nie potrafimy wygrać. Ba, rzadko stajemy na podium. A złoto IMŚJ zgarnął nam sprzed nosa Australijczyk. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego pomimo silnej i bogatej ligi sukcesy wcale nie zdarzają nam się tak bardzo często? Jasne – wszystkich zagranicznych medalistów hodujemy w polskiej lidze, ale przecież nasi żużlowcy (co oczywiste) u nas też jeżdżą. Co więcej – mają tu doskonałe warunki do rozwoju. Od najmłodszych lat nasi juniorzy mają okazję ścigać się w najlepszej lidze świata. Ostatnio specjalnie dla nich wprowadzono nawet kategorię U23, a nawet U24. W czym więc problem?
A no właśnie w tym. Polscy juniorzy, w stosunku do rówieśników z innych krajów, mają stworzone wprost cieplarniane warunki. W większości w wieku 17-tu lat dostają coś, na co inni muszą pracować latami – pewne miejsce w składzie najlepszej ligi świata. I to często w swojej rodzinnej miejscowości. Praktycznie niewiele trzeba umieć i nigdzie nie trzeba się ruszać. Wszystko jest pod nosem. Miejsce w składzie zapewnione do ukończenia wieku juniora. A czasami (jeśli władze polskiego żużla wpadną na pomysł nowej regulacji) jeszcze dłużej. W końcu jednak parasol ochronny się kończy. I co dalej? Polski zawodnik nagle doświadcza czegoś nowego.
Oto trzeba zacząć się starać, być gotowym na wiele poświęceń. Kończy się urzędowe miejsce w Ekstralidze, w poszukiwaniu nowego klubu trzeba udać się czasem na drugi koniec kraju. Wielu to przerasta i niestety odpuszcza. Zresztą nie mówię tylko o tych najmłodszych zawodnikach. W Grand Prix ostatnio bardzo dobrze radzą sobie Zmarzlik i Janowski. Co jednak dalej? Czasem mam wrażenie, że wielce utalentowanym Patrykowi Dudkowi i Piotrowi Pawlickiemu w zupełności wystarcza rola lokalnego matadora i nie mają ambicji, ani dostatecznego uporu, aby zawalczyć o coś więcej.
Zgoła inaczej rzecz ma się z obcokrajowcami. Taki australijski chłopiec już w wieku siedemnastu na ogół lat musi być gotów na to, aby porzucić najbliższą rodzinę i udać się na drugi koniec świata, do Wielkiej Brytanii, aby tam śpiąc po kątach u promotorów odjechać kilkadziesiąt imprez na trudnych torach. Tacy zawodnicy wiedzą, że dla nich nie ma półśrodków, nie ma jazdy na pół gwizdka. Oni już w tak młodym wieku wiedzą, że muszą dać z siebie wszystko aby coś w tym sporcie osiągnąć. Inaczej wyjazd na drugi koniec świata nie ma sensu. To ich hartuje i wyrabia charakter. Zresztą podobnie było choćby w przypadku Emila Sajfutdinowa. Ten, jeśli myślał o wielkiej karierze, już jako 16-to letni chłopak musiał porzucić rodzinę i zamieszkać na stałe w Polsce.
Jednak nawet Europejczycy, Duńczycy czy Szwedzi, mają niewiele łatwiej. Im miejsca w polskiej Ekstralidze też nikt za darmo nie da. Aby się do niej dostać muszą wykazać swoją wartość i mozolnie wspinać się po szczeblach żużlowej drabiny. Tak jak w przypadku Andersa Thomsena czy Jasona Doyle’a – ich ścieżka kariery była długa i zaczynała się od polskiej drugiej ligi, przez Nice PLŻ aż do Ekstraligi. Wszystko co osiągnęli zostało zdobyte dzięki ciężkiej pracy, nic za darmo.
Tacy zawodnicy są bardziej zmotywowani oraz bardziej skorzy do pracy i poświęceń. Im nie jest nic podane jak na tacy, wszystko co mają muszą zdobyć sami. Dlatego też wykazują się czasami większym hartem ducha i wytrwałością, co daje im przewagę nad polskimi „ciepłymi kluchami”. Dlatego jestem spokojny o to, że jeszcze przez długi czas polscy żużlowcy będą mieli na międzynarodowej arenie godnych rywali. No chyba, że pozbędziemy się parasoli ochronnych w postaci U24, U23 czy U21. Żużlowców może będziemy mieli wtedy mniej, ale za to lepszych. Ale czy tego byśmy chcieli?
źródło: inf. własna
[poll id=”30″]