Jeden z ambasadorów wyścigów na lodzie. Człowiek, który sprawił, że w tej odmianie „czarnego sportu” nie mieliśmy się czego wstydzić. To dzięki niemu zimowe ściganie na motocyklach stało się w naszym kraju rozpoznawalne. Grzegorz Knapp, bo o nim mowa, odszedł od nas siedem lat temu. Jak na ironię, śmierć spotkała go nie na uznawanym za bardziej niebezpieczny torze do ice speedwaya, a na owalu klasycznym.

Urodził się 18 marca 1979 roku w Wąbrzeźnie (woj. kujawsko-pomorskie). Licencję zdobył w wieku 18 lat na torze w Ostrowie Wielkopolskim. Jego debiut na torze klasycznym przypadł w meczu pomiędzy drużynami GKM Grudziądz (której był wychowankiem) a Stalą II ŻKS Krosno podczas XVIII rundy Drużynowych Mistrzostw II ligi żużlowej. Był 24 sierpnia 1997. Na torze pokazał się dwa razy, zdobywając trzy punkty i bonus. Dla całego grudziądzkiego zespołu skończyło się to imponującą wygraną w stosunku 70:20. Za pierwszym razem w Grudziądzu spędzi sześć sezonów, by wrócić tam w sezonach 2005 i 2009. Oprócz tego ścigał się także dla klubów z Lublina, Gdańska, Rawicza i Krosna. Na swoim koncie zapisał występy w finałach MIMP, MMPPK, Srebrnego i Brązowego Kasku, jednak największe sukcesy żużlowe odniósł w finałach MDMP. W debiutanckim sezonie na macierzystym grudziądzkim torze zdobył mistrzostwo w finale rozegranym 19 września 1997, za partnerów mając Pawła Staszka, nieżyjącego już Roberta Dadosa, Wiesława Ośkiewicza i Jacka Basińskiego. Do zwycięskiego dorobku 44 punktów zespołu dodał pięć punktów. Całkiem niezły wynik jak na debiutanta. Rok później występ w kolejnym finale młodzieżowego krajowego czempionatu, tym razem w Gnieźnie, pozwolił mu uzyskać brązowy medal. Drużyna złożona z Knappa, ponownie Ośkiewicza i Dadosa, a oprócz tego Macieja Kierzkowskiego i Wojciecha Dudy zajęła trzecie miejsce za gospodarzami oraz Polonią Piła.

Przełomem w jego karierze okazało się ukierunkowanie jej na wyścigi na lodzie. Pierwsze próby Grzegorz Knapp odbył w 2008 roku, jadąc w sanockim finale Mistrzostw Europy na lodzie. Nie był to olśniewający występ, bo zaledwie piętnasta lokata, zaczął jednak łączyć uprawianie tych dwóch form ścigania. Jeszcze w 2008 zajął drugie miejsce w jednym z turniejów cyklu rozgrywek o Puchar MACEC (Stowarzyszenie Motocyklowe Krajów Europy Środkowej) rozgrywanym w Lublinie na żużlu klasycznym. Trzy lata później uzyskał awans do cyklu Grand Prix w lodowej odmianie żużla. To coś zupełnie innego niż taki żużel, jaki znamy z polskich stadionów. Jako pierwsze rzucają się w oczy koła, grubsze, najeżone kolcami o grubości 28 milimetrów. Jest ich dokładnie 120 na przednim kole i około 150 na tylnym. Motocykle posiadają zawieszenie i skrzynię biegów; biegi te są dwa. Jednym żużlowcy posługują się na starcie, drugi wykorzystują w czasie jazdy. Ten rodzaj żużla uwiódł go na dobre, dzięki czemu brał udział w mistrzostwach Europy oraz świata. Najlepszy tego typu występ, czwarte miejsce w finale DMŚ, zaliczył w 2013 roku na sanockim torze, jednej ze świątyń polskiego „zimowego” żużla. Szybko zdobył sympatię kibiców i został jednym z najlepiej, jeśli nie najlepiej rozpoznawalnych „lodowych gladiatorów” wśród polskiej publiczności. Dla wielu osób żużel na lodzie miał twarz Grzegorza Knappa.

Poszukiwanie dodatkowego zarobku doprowadziło do udziału w spotkaniu III rundy ligi holenderskiej rozgrywanej 22 czerwca 2014 roku. W rozgrywkach tych brały udział trzy teamy belgijskie i jeden holenderski. Na torze w Heusden-Zolder Grzegorz Knapp występował w barwach Lelystad Windmills, ulokowanego w Niderlandach ligowego rodzynka. W feralnym biegu brał udział wraz z nim niemiecki zawodnik Max Dilger.

Start do piątej gonitwy wygrali zdecydowanie Dilger i Knapp, który zakładał się od zewnętrznej. Na wejściu w pierwszy łuk doszło do kontaktu między tymi zawodnikami. W wyniku tego zderzenia polskiego żużlowca pociągnęło i pojechał on w stronę bandy. Przed samym ogrodzeniem toru jeszcze skontrowało jego maszynę, co spowodowało wybicie go z motocykla w powietrze. Niestety, uderzył on z wielką prędkością całym ciałem w bandę. Na stadionie rozległ się wielki huk, a po chwili wszyscy zamilki. Grzegorz Knapp leżał nieprzytomny na torze – mówił cytowany przez Wirtualną Polskę kibic, który brał udział w feralnych zawodach.

Od razu podjęto reanimację zawodnika, ze stadionu wyproszono kibiców. Trwająca dwadzieścia minut akcja mająca uratować Grzegorzowi Knappowi życie zakończyła się niepowodzeniem. Urazy kręgosłupa i rdzenia kręgowego okazały się zbyt poważne.

28 czerwca 2014 spoczął na cmentarzu w Radzyniu Chełmińskim. W jego ostatnim pożegnaniu wzięła udział rodzina, przyjaciele z toru, między innymi ci związani z grudziądzkim klubem, motocykliści zrzeszeni w lokalnym klubie pasjonatów. Śmierć Grzegorza Knappa wywołała dyskusję na temat bezpieczeństwa w mniej popularnych ligach żużlowych. Na początku czerwca 2014 poważnej kontuzji kręgosłupa na tym samym torze nabawił się przecież Mike Trzensiok, którego pamiętamy z występów m.in. w Betard Sparcie Wrocław. Spotkanie, które przerwał wypadek Grzegorza Knappa, zostało zakończone, tamten sezon już do końca nie pojechał. Liga holenderska zniknęła na jakiś czas z żużlowego kalendarza, by powrócić w 2015 roku.

Na żużlowe, co więcej, lodowe tory powróciło także nazwisko Knapp. Wszystko za sprawą Michała, bratanka Grzegorza, próbującego swoich sił w tym samym sporcie. Pokazał się on kibicom podczas finału Mistrzostw Europy w ice speedwayu w Tomaszowie Mazowieckim 13 grudnia 2020 po raz pierwszy po trwającej dwa lata przerwie w startach. Niestety, nie odniósł spektakularnego sukcesu. Nie sposób nie wspomnieć o tym, że to właśnie Grzegorz Knapp zainspirował krewnego do uprawiania tego sportu.

Moja jazda na motocyklu zaczęła się od Grzesia. To wszystko podpatrzyłem u niego. Jak zaczął trenować na pobliskim jeziorze, to byłem zafascynowany tym wszystkim. Nigdy w życiu nie spotkałem się z czymś takim. Wcześniej nie wiedziałem, że jest taka dyscyplina sportu. Pamiętam doskonale motocykl Grzesia, gdy zaczął jeździć. Konstrukcja tego motoru była archaiczna. Nie miał on m.in. amortyzatora, a dzisiaj jest to standardem. Zawodnicy ścigali się na lepszym sprzęcie, a on jeździł właśnie na takim. To mi imponowało, że on na starym motocyklu potrafi jeździć i zdobywać punkty. (…) To był 2007 rok – wspominał Michał Knapp w wywiadzie udzielonym „Przeglądowi Sportowemu” w grudniu 2020. Panowie byli ze sobą bardzo związani. Tak wypowiadał się o swoim stryju oraz dniu jego śmierci w cytowanej rozmowie:

Cały czas mam ten wypadek w głowie. Grzesiek był moim najlepszym wujkiem, który zabierał mnie często na różne zawody. Byliśmy bardzo zżyci. W pierwszej chwili, gdy dostałem informację, że nie żyje, pomyślałem, że to głupi żart. Gdy to do mnie dotarło, rozsypałem się. Traktowałem go na równi ze swoimi braćmi, więc była to bolesna informacja. Minęło już tyle lat, ale ciągle trudno mi to poukładać. Nie mogę zrozumieć, że tak doświadczony zawodnik w mało poważnych zawodach stracił życie Gdy zaczynałem przygodę z ice speedwayem, zawsze przy mnie był. Pierwszy i ostatni raz startowaliśmy razem w oficjalnych zawodach podczas Drużynowych Mistrzostw Świata w Togliatti. Miałem taką nadzieję, że jeszcze dużo się od niego nauczę. Miał dużą wiedzę i liczyłem, że mi ją przekaże. Zabrakło go i zostałem sam bez jego cennych wskazówek.

POLECANE

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.