Dziesięć lat temu był wielką nadzieją amerykańskiego speedway, a dobre wyniki na różnych płaszczyznach sprawiały, że zainteresowały się nim również polskie kluby. Jednak ledwie kilkanaście miesięcy później w zasadzie zniknął z żużlowych torów i choć ściga się nadal, to nie tam, gdzie mógłby dziś być.

Konrad Cinkowski (twojportalzuzlowy.pl): Nie jesteś znanym w Polsce zawodnikiem. Nim rozpoczniemy właściwą część rozmowy, opowiedz coś proszę tym kibicom, którzy o tobie nigdy nie słyszeli.
Mike Buman: Obecnie jeżdżę na żużlu w USA, głównie na wschodnim wybrzeżu, w Nowym Jorku, gdzie mieszkam. Kilka lat po powrocie z Europy, gdzie m.in. reprezentowałem USA w kwalifikacjach do mistrzostw świata, zdecydowałem się rozpocząć jazdę na Flat Tracku. Teraz jestem ekspertem i planuję w najbliższym czasie uzyskać zawodową licencję.

– W przeszłości twój tato był żużlowcem. Czy to miało wpływ na twoją decyzję?
– Absolutnie, choć mój tata był tak naprawdę amatorem w Nowym Jorku. Nigdy mnie jednak do tego nie zmuszał. Byliśmy na różnego rodzaju zawodach i cieszyliśmy się oglądając wyścigi.

– A pamiętasz swoje pierwsze zawody w roli kibica?
– Pamiętam, jak tata zabierał mnie na mistrzostwa żużlowe w Nowym Jorku. Jak tylko to zobaczyłem, kiedy miałem jakieś osiem lat, to po prostu zakochałem się w tym sporcie. Wiedziałem, że żużel to coś, do czego muszę dążyć.

– Dziesięć lat temu byłeś jednym z najbardziej obiecujących zawodników w USA. Jednak twoja kariera poszła nie w tym kierunku, w którym powinna. Co poszło nie tak?
– Patrząc wstecz myślę, że nie traktowałem tego tak poważnie, jak powinienem, kiedy przebywałem w Wielkiej Brytanii. Nie trenowałem za wiele, nie robiłem wielu rzeczy, które robić powinienem. Miałem też sporo problemów ze sprzętem z powodu posiadania małych funduszy. Pojawiło się wiele problemów. Nie lubiłem mieszkać w Europie, przez cały czas tęskniłem za powrotem do domu, ale tego w USA.

– Uważasz, że gdybyś urodził się w Europie, załóżmy w Wielkiej Brytanii, to byłoby ci łatwiej?
– Myślę, że tak, że urodzenie za granicą by mi pomogło. W Wielkiej Brytanii masz rozgrywki ligowe, niższe klasy rozgrywkowe, imprezy młodzieżowe, więc można się ścigać i trenować na wielu różnych torach. W Nowym Jorku mamy za to tylko jeden tor, na którym nie ma zbyt wielu zawodników. Zmienia się to tylko wtedy, gdy na US Open przyjeżdżają do nas chłopaki z Kalifornii. Nie jeździmy tam zresztą tam zbyt wiele, bowiem jest to jedna czy dwie sesje treningowe przed sezonem, a tak to zasadniczo treningami dla nas jest czas, gdy stajemy pod taśmą podczas zawodów. Ale i tych mamy niewiele, bo ze dwa, trzy turnieje w miesiącu przez trzy miesiące, bo lato w Nowym Jorku jest krótkie. Kalifornia ma dużo lepiej, wiele torów, organizują jazdy nawet trzy razy w tygodniu, a tory treningowe są dostępne przez cały rok.

– Oficjalnie twoja kariera nie dobiegła końca, bowiem, jak sam zresztą przyznałeś, ścigasz się nadal w USA. Uważasz to bardziej za hobby, czy planujesz jeszcze iść w kierunku profesjonalnej kariery?
– Uważam to za hobby i po prostu cieszę się żużlem. Zwykle staram sę wygrać, jak najwięcej spotkań w Nowym Jorku, a kiedy przyjeżdżają do nas rywale z Kalifornii, to walczę o to, aby dotrzeć do finałów i tam pokonać innych zawodników, co pozwoli mi rywalizować z najlepszymi zawodnikami w kraju.

– Niewielu wie, że w 2011 roku byłeś bliski podpisania kontraktu z polskim klubem – w Lublinie. Ostatecznie jednak nie złożyłeś podpisu pod kontraktem.
– W tym czasie bardziej interesowała mnie jazda w Wielkiej Brytanii i to tam szukałem swoich możliwości.

– Miałeś inne oferty kontraktowe z Polski?
– Tak, był jeszcze jeden klub, który odezwał się mniej więcej w tym samym czasie, co Lublin. Ale nie pamiętam nazwy klubu, bo to było dosyć dawno.

– Z perspektywy czasu myślisz, że gdyby udało ci się jednak podpisać kontrakt w Polsce, to ta twoja kariera mogłaby się potoczyć inaczej?
– Absolutnie jestem tego pewien, że mogło być zupełnie inaczej od tamtego, 2011 roku. Nie miałem jednak wtedy zbyt wielu możliwości, ale i też sprzętu, z którym mógłbym jechać do Polski. Gdybym miał sprzęt, środki do ścigania poza Wyspami, to zapewne bym to zrobił. Wówczas nie miało to większego sensu i nie było możliwe.

– W tamtym czasie pomagał ci Polak, Marcin Kozdraś. Jak doszło do waszej współpracy?
– Wiesz co, Marcin się kiedyś ze mną skontaktował i zapytał, czy nie byłbym zainteresowany podpisaniem umowy z Lublinem. Chociaż bardzo chciałem się ścigać w waszym kraju, to tak ja mówiłem już – finansowo nie było to możliwe.

– Miałeś za to szansę ścigać się w Kanadzie. Jak wspominasz swój czas, jako zawodnik podczas zawodów w tym kraju?
– Od lat ścigam się w Kanadzie. To tak naprawdę jest… niedaleko mojego domu w Nowym Jorku. Wygrałem tam kilka spotkań, które miały naprawdę dobrą obsadę, ale zawsze wydawało mi się, że mam problem z tamtejszymi torami. Ludzie i organizacja zawsze była wspaniała, naprawdę lubiłem jeździć do Kanady. Niestety, żużel tam już nie istnieje, między innymi z powodu braku zawodników.

– To na koniec powiedz mi, czy jest coś, co szczególnie utknęło ci w pamięci w związku z twoją karierą?
– Pamiętam wszystkich moich miłych fanów, sponsorów, którzy mi pomagali i nadal pomagają. Pamiętam zawodników, z którymi miałem okazję ścigać się i spotykać. Ogólnie będzie mi towarzyszyć wiele wspomnień związanych z torem, ale i sytuacjami poza nim.

źródło: inf. własna

POLECANE

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Ten artykuł jest dostępny tylko w zagraniczej odsłonie tego serwisu.