Wywiady

Sean Wilson: W Opolu czułem się jak w domu (wywiad)

24 sierpnia 1997 roku. OTŻ Opole podejmuje Iskrę Ostrów Wielkopolski w meczu osiemnastej kolejki drugiej ligi. Z numerem szesnastym do jazdy zgłoszony został nowy nabytek gospodarzy – Sean Wilson. Brytyjczyk wyjeżdża na tor po raz pierwszy w piątej gonitwie dnia, a reszta to już historia…

Na koniec dnia przy nazwisku Seana Wilsona, który stawał pod taśmą sześciokrotnie, zapisaliśmy 14 punktów. Brytyjczyk szybko zaskarbił sobie sympatię opolskich kibiców. Jego widowiskowa jazda i nieustępliwa walka porywała tłumy. W swoim drugim meczu dla klubu ze stolicy polskiej piosenki zgromadził aż 17 punktów w sześciu startach. W barwach opolskiej drużyny spędził on jeszcze cztery sezony, z krótką przerwą na starty w Lublinie w 2000 roku. Według danych ze strony Polish Speedway Database, w 189 biegach, które Sean Wilson odjechał na polskich torach udało mu się zdobyć aż 406 punktów i 15 bonusów, co daje imponującą średnią biegopunktową na poziomie 2,227. Lista sukcesów Brytyjczyka robi wrażenie.

Nasz rozmówca ma na swoim koncie brązowy medal Indywidualnych Mistrzostw Europy Juniorów (później przekształcone w Indywidualne Mistrzostwa Świata Juniorów) w 1987 roku, dwukrotnie triumfował ze swoimi klubami w rozgrywkach Premier League, trzykrotnie zwyciężał w Indywidualnych Mistrzostwach Premier League. Zapraszamy do lektury rozmowy z jednym z najsłynniejszych obcokrajowców w historii opolskiego żużla..

Julian Golański (Twój Portal Żużlowy): Na początek naszej rozmowy muszę zapytać, jak to się stało, że dopiero w sezonie 1997 zadebiutował Pan w naszej lidze?
Sean Wilson: Już kilka sezonów wcześniej chciałem startować w polskiej lidze, bo świetnie rywalizowało mi się z zawodnikami z waszego kraju. Dlatego też napisaliśmy list adresowany do większości polskich klubów. Taka możliwość pojawiła się również za sprawą mojego macierzystego klubu, który nagle zmienił termin rozgrywania swoich domowych meczów z soboty na czwartek. Wszystko zagrało. Opole odpowiedziało i zaproponowało mi udział w jednym spotkaniu. Wiadomo, że najpierw trzeba się wykazać. Pamiętam, że zdobyłem dużo punktów…

– Czternaście. W szóstym biegu przyjechał Pan za plecami Dariusza Łowickiego, a w dwunastej gonitwie dnia przydarzył się defekt na prowadzeniu.
– Czternaście? Ok (śmiech). Przypominam sobie, że leciałem specjalnie na ten mecz, a zaraz potem wracałem do Wielkiej Brytanii, więc musiałem skorzystać z innych motocykli. Pamiętam, że mówili mi – Jeżeli zdołasz przyjechać, to jedziesz w meczu. Musieliśmy również pożyczyć vana, bo mój został w Anglii. Wszystko udało się jakoś dopiąć. Przywitano mnie fantastycznie. Bardzo miło wspominam ten czas. Zawsze dobrze mi się tam ścigało i zdobywało punkty dla tego klubu.

– Zdarzało się, że obcokrajowcy, którzy rywalizowali w polskiej lidze pod koniec XX wieku narzekali na wypłacalność niektórych klubów. Czy podobne problemy spotkały Pana w Opolu?
– Z pieniędzmi nie było problemów. Nigdy nie zależało mi na jakiś wielkich kwotach. Opole zawsze dawało radę w tej kwestii. Może czasem zdarzały się jakieś nerwowe sytuacje, ale nie było większych kłopotów aż do ostatniego meczu w Warszawie (baraż o utrzymanie w I Lidze w sezonie 2003 dop.red.). Klub był już wtedy o włos od degradacji i był to mój ostatni sezon w Opolu. Wcześniej było jednak fantastycznie. Wszystkim zdarzają się kłopotliwe sytuacje, ale to jest speedway.

Sean Wilson podczas prezentacji przed jednym ze spotkań w barwach TŻ-u Opole (fot. Piotr Kin)

– Spoglądając w Pana statystyki uwagę przykuwa sezon 2000. Dwa mecze w barwach LKŻ-u Lublin i średnia biegopunktowa 3,000. Jedenaście startów, jedenaście zwycięstw…
– Dobrze się czułem w Lublinie, ale pojechałem tam tylko w dwóch meczach, w których nie znalazłem pogromcy. Potem zaczęły się kłopoty finansowe i nie mogli już sobie na mnie pozwolić. Moja kalkulowana średnia meczowa wynosiła wtedy 12,00 (śmiech). Potem już nie mogłem znaleźć klubu w Polsce i musiałem szukać innych startów.

– Kiedy powrócił Pan do Opola w sezonie 2001 klub startował w zreformowanej I lidze. Czy rywalizacja na zapleczu Ekstraligi stanowiła duże wyzwanie?
– Nieszczególnie. Ściganie w Polsce zawsze było wymagające, niezależnie od ligi. Wszyscy zawsze chcieli cię pokonać. Ja chciałem wygrywać w każdym wyścigu, więc nie zastanawiałem się szczególnie nad klasą rywala. Według mnie w tamtych czasach polskim żużlowcom mocno zależało na pokonaniu zagranicznego zawodnika. Nie brakowało ciekawych pojedynków z waszymi rodakami.

– Przez pięć lat startów w stolicy polskiej piosenki miał Pan kontakt z wieloma zawodnikami miejscowego klubu. Czy ktoś zapadł Panu w pamięć?
– Tak pamiętam ich. Przypominam sobie zwłaszcza mojego kolegę z pary – Sławomira Dudka. Jego syn, Patryk bywał w parku maszyn i siadał na motocyklach, kiedy był jeszcze młodym chłopakiem. Pamiętam też Marka Mroza, który nie jechał w jednym z meczów i musieli mi tłumaczyć, że nie został dopuszczony do startu. Była też cała reszta… to były dobre czasy. Kibice byli dla mnie fantastyczni. Często przychodzili do hotelu, w którym nocowałem, jak i opłacali rachunki w barze.

– W plebiscycie na najwybitniejszego zawodnika w 50-letniej historii opolskiego żużla zajął Pan wysokie szóste miejsce, ale i zgarnął tytuł najwybitniejszego obcokrajowca w opolskich barwach…
– Ostatnio pochwaliłem się tym osiągnięciem w rozmowie ze Speedway Starem (śmiech). To piękne wyróżnienie. W Opolu startowali przecież tacy zawodnicy jak Brian Karger, Stefan Dannö, czy Sam Ermolenko. To świetni żużlowcy, więc miło mi, że to ja otrzymałem to wyróżnienie. Kibice byli świetni i zawsze gdy przyjeżdżałem do tego miasta, to mogłem liczyć na fantastyczne wsparcie. W Opolu czułem się jak w domu, jak w drugim, macierzystym klubie.

– Tor w Opolu bez wątpienia przypomina tradycyjne brytyjskie owale. Czy możliwość startów na jednym z najkrótszych torów w Polsce stanowiła dla Pana duże ułatwienie?
– Mój sprzęt z Wielkiej Brytanii świetnie się sprawdzał na tym torze. Nie potrzebowałem silników do super szybkiej jazdy, które są niezbędne na dłuższe tory, jak choćby w Lesznie. W Opolu trzeba było mocno pracować na motocyklu i nie brakowało groźnych momentów. Pamiętam, że w jednym meczu na przeciwległej prostej ktoś mocno wpakował mnie w bandę. Uderzyłem w nią plecami. Rywal atakował mnie po wewnętrznej i nagle bum! Mimo tego zdarzenia zdobyłem w tym meczu mnóstwo punktów, chyba nawet z siedemnaście. Dobrze pamiętam ten wypadek, bo w 1993 roku doznałem złamania kręgosłupa i to w tej samej części. Po tym upadku dosłownie zawisłem na tej bandzie. Pamiętam, że zaraz potem powiedziałem mojemu mechanikowi – Chyba znowu złamałem kręgosłup. To był straszliwy ból, miałem chyba nawet łzy w oczach. To był jeden z moich pierwszych występów w Opolu, więc zastanawiałem się, co mam teraz robić dalej… Zacisnąłem zęby i jechałem dalej.

– Brzmi strasznie…
– Przypominam sobie również jeden z moich pierwszych biegów w Opolu, kiedy jechałem na pierwszym lub drugim miejscu. Nagle na ostatnim wirażu mną obróciło i zanotowałem upadek. Tor był wtedy bardzo wymagający. Kolejny zawodnik mnie ominął, trzeci tak samo, ale ostatni wjechał prosto na mnie przez co zwichnąłem ramię. Leżę na torze, ramię wykręcone w drugą stronę i myślę sobie – Agh… Jest źle, jest naprawdę źle. Widziałem tylko swoją rękawicę, która była wykręcona. Niedługo potem nastawiono mi rękę i dokończyłem ten mecz. Nie zapomniałem jednak o tym bólu (śmiech).

– Jak dotąd skupiamy się na Pana startach w rozgrywkach ligowych, ale to właśnie w Polsce wywalczył Pan brązowy medal Indywidualnych Mistrzostw Europy Juniorów (późniejszych Indywidualnych Mistrzostwach Świata Juniorów) w Zielonej Górze w 1987 roku… Obok Pana na podium stanęli Gary Havelock (pierwsze miejsce) i Piotr Świst (drugie miejsce).
– Wtedy to była jeszcze inna Polska. Trwała jeszcze zimna wojna i musieliśmy udać się do Londynu po specjalne papiery umożliwiające nam wwiezienie maszyn. Razem z rodzicami potrzebowaliśmy na to dwóch, jeśli nie nawet trzech dni. Przypominam sobie, że noc przed zawodami wyszliśmy na miasto, czego nie powinniśmy byli robić (śmiech). To były szalone czasy. Taksówkarz woził nas od klubu nocnego do klubu nocnego i myślałem sobie – Uwielbiam to miejsce (śmiech). Pamiętam, że owal w Zielonej Górze był olbrzymi. Ja i Gary nie widzieliśmy wcześniej tak długiego toru, ale czułem że może być dobrze. Miałem tylko jeden słabszy bieg i jechałem naprawdę solidnie. To był udany wieczór dla brytyjskiego żużla. Dwóch zawodników z Wielkiej Brytanii w obsadzie i dwóch znalazło się na podium. Do dziś zachowałem wszystkie trofea z tych zawodów. Co ciekawe dostałem również kryształową wazę dla najmłodszego zawodnika w historii tych zmagań. O ile dobrze pamiętam, to wcześniej trzeba było mieć przynajmniej 18 lat, aby startować w tych zawodach. Po zmianie zasad mogli startować również ci młodsi i ja byłem tym najmłodszym, 17-letnim chłopakiem w obsadzie.

– Kilka tygodni temu żużlowe media na świecie obiegła informacja o potencjalnym powrocie żużla na Odsal Stadium. Przypomnijmy, że zdobywał Pan punkty dla drużyny Bratford Dukes w sezonach 1991-1993 i 1995-1996. Czy jest szansa na powrót ścigania na ten legendarny obiekt?
– To świetne wiadomości i wierzę, że tym razem się uda. Odsal to dla mnie wyjątkowe miejsce. Znajduje się w samym środku kraju i jest jednym z najlepszych torów w Wielkiej Brytanii. Potrzeba tam wielkich imprez. Tor w Belle Vue również jest fantastyczny i potrzebujemy jak najwięcej dużych turniejów. Mamy rundę cyklu Grand Prix w Cardiff, wspomniany stadion w Manchesterze jest super, ale potrzebujemy też Odsal. Jego powrót może pomóc w przywróceniu brytyjskiego żużla na należne mu miejsce. Mam wiele świetnych wspomnień związanych z tym torem. W okolicach tego stadionu mieszka wielu ludzi, którzy nie chodzą na żużel od czasu rozwiązania klubu. Jest sporo osób, które można przyciągnąć z powrotem na trybuny po reaktywacji tej drużyny. Tego właśnie potrzebuje brytyjski żużel. Tory w Wielkiej Brytanii znikają za szybko. Szczerze mówiąc jestem pozytywnie zaskoczony, jak świetnie sobie radzą finansowo w Belle Vue.

Sean Wilson w barwach klubu z Sheffield (fot. Piotr Kin)

– Za nami tegoroczne Annual General Meeting, na którym nakreślony został pięcioletni plan rozwoju żużla w Wielkiej Brytanii. Spory nacisk ma zostać położony na szkolenie młodzieży. Wierzy Pan, że ten projekt uda się zrealizować?
– Speedway w Wielkiej Brytanii jest obecnie w ciężkim położeniu. Przed COVID-em też nie było idealnie, zwłaszcza w porównaniu z innymi ligami. Może ta nowa sytuacja pomoże brytyjskim żużlowcom. W zeszłym roku często uczęszczałem na turnieje British Youth Championship, które odbywały się na różnych owalach. Jeździli tam zawodnicy w wieku 12-15 lat. Obserwowałem jak jeżdżą i mogę powiedzieć, że nie brakuje tam utalentowanych chłopaków. Wierzę, że w ciągu tych pięciu lat może pojawić się kilka mocnych nazwisk. Te wszystkie problemy związane z brexitem, jak i restrykcjami dla zagranicznych żużlowców mogą pomóc brytyjskim żużlowcom w rozwoju i późniejszym nawiązaniu równorzędnej walki z kolegami z Polski, czy Szwecji. Obecnie nie jesteśmy taką potęgą jak kiedyś. Uważam, że istnieje pewna luka, która w najbliższej przyszłości może zostać wypełniona. Wierzę, że niedługo pojawi się więcej takich żużlowców jak Robert Lambert, czy Dan Bewley. Trzymam kciuki i wierzę, że w tym roku będzie już lepiej.

– Po zakończeniu kariery zawodniczej pozostał Pan blisko sportu żużlowego. Od wielu lat zajmuje się Pan budową, jak i przygotowaniem sprzętu żużlowego.
– Chcę pozostać w tej branży, bo szło naprawdę dobrze aż do całego zamieszania związanego z pandemią. Mam to szczęście, że zachowałem motocykle z czasów mojej kariery jako zawodnik. Mogę pracować przy nich, jeden mam na przykład na stole z piłkarzykami. Ostatnio pracowałem głównie przy nich. Z optymizmem czekam na to, co będzie się działo w nadchodzących miesiącach.

– Czy na koniec naszej rozmowy chciałby Pan powiedzieć coś jeszcze dla polskich kibiców speedwaya?
– Pragnę powiedzieć, że każda wizyta w Polsce była dla mnie wyjątkową chwilą. Wspaniale się mną zajmowano, a wszyscy kibice byli dla mnie fantastyczni. Pamiętam zwłaszcza jednego kibica z Rawicza – Stanleya (Stanisława). On był kibicem totalnym. Tłumaczył mi gdzie mieszka i przychodził za mną do tych samych barów (śmiech). W waszym kraju poznałem wielu przyjaciół i było świetnie. Na dodatek znalezienie się w pierwszej szóstce najwybitniejszych zawodników w 50-letniej historii opolskiego żużla jest wielkim wyróżnieniem. Chwalę się tym moim dzieciom, a one zdziwione pytają – Tato, ale o co ci chodzi? (śmiech). Z całego serca dziękuję wszystkim i pozdrawiam.

– Dziękuję za rozmowę.

Źródło: inf. własna

POLECANE

Polecane newsy

Waldemar Sadowski nie jest już prezesem Stali Gorzów

Stal Gorzów poinformowała za pośrednictwem swoich mediów, że Waldemar Sadowski podjął decyzję o zakończeniu swojej…

4 godziny temu

Metalkas 2. Ekstraliga mocna jak nigdy? ” To już nie jest zabawa”

Od pewnego czasu na zapleczu PGE Ekstraligi dochodzi do dużych zmian. Z roku na rok…

1 dzień temu

Nowy numer Tygodnika Żużlowego (43)

Dostępny jest już kolejny numer Tygodnika Żużlowego. W wydaniu nr 43 przeczytacie między innymi o…

1 dzień temu

Tomasz Bajerski: Wydaje mi się, że skład jest teraz bardziej wyrównany

Kilka dni temu Abramczyk Polonia Bydgoszcz poinformowała, że Tomasz Bajerski pozostanie jej trenerem w sezonie…

1 dzień temu

Kolejni zawodnicy z Licencjami „Ż” oraz 250cc

Polski Związek Motorowy poinformował o wynikach egzaminów na licencję Ż i 250cc. Pozytywne wyniki egzaminów…

2 dni temu

Mathias Nielsen wygrał 57. Puchar Morza Bałtyckiego

Mathias Nielsen wygrał 57. Puchar Morza Bałtyckiego. Zawodnik #OrzechowaOsada PSŻ-u Poznań zwycięstwo zapewnił sobie w…

2 dni temu