Jesień i koniec sezonu żużlowego to czas, w którym zapadają najważniejsze decyzje w życiu zawodników. Wielu właśnie teraz obwieszcza koniec swojej kariery. Nie inaczej było w przypadku bohatera dzisiejszego odcinka „Twarze Speedwaya”.
Reprezentant Australii, który choć spędził wiele lat w klubach polskiej ligi, popularnością nie dorównywał swoim kolegom, np. Jasonowi Crumpowi czy Leigh Adamsowi. Mimo to zyskał sympatię fanów. Teraz, w wieku 37 lat, zdecydował się na zakończenie kariery. Przyjrzyjmy się sylwetce Rory Schleina.
Jego życie było wypełnione warkotem motocykli praktycznie od początku. Urodził się 1 września 1984 roku w Darwin, 146-tysięcznym mieście na północy Australii, w części tego kraju zwanej Terytorium Północnym. Wychowywał się w okolicach toru wyścigowego Hidden Valley Raceway, będącego siedzibą klubu żużlowego Northline Speedway. Jego ojciec Lyndon to były zawodnik dyscypliny zwanej na Antypodach sidecar speedway (to odmiana żużla uprawiana na trójkołowych motocyklach z bocznymi wózkami, wyposażonych w silniki o pojemności 1000 cm sześciennych na torach zbliżonych kształtem do owalu), i to z sukcesami: cztery razy został mistrzem stanu Terytorium Północnego. Wuj z kolei specjalizował się w wyścigach samochodowych zwanych speed cars i sprint cars. Także jego dziadek był zawodnikiem. To sprawiło, że już mając pięć lat, Rory Schlein rozpoczął swoją przygodę ze sportami motorowymi: najpierw z motocrossem, a dwa lata później-z żużlem.
Nawet nie miałem szansy zostać futbolistą czy krykiecistą
– zwierzył się twórcom filmu dokumentalnego „Rory Schlein: Addicted to speed”, o którym będzie jeszcze mowa.
Jako dziecko zawsze grzebał przy motocyklach, miał nawet swój własny tor
– mówiła z kolei matka zawodnika w cytowanym filmie.
Ścigałem się ja, jego wuj i mój ojciec
– stwierdził Lyndon Schlein. Nie było więc chyba zatem innej drogi dla naszego bohatera.
Jak każdy młody Australijczyk, marzący o rozwoju swojej kariery, Rory Schlein opuścił rodzinny kraj, by jako siedemnastolatek dołączyć do klubu Edinburg Monarchs. W przeciwieństwie do wielu swoich rodaków, nie był jednak skazany na samotność i pomieszkiwanie u swojego nowego pracodawcy. Na Wyspy Brytyjskie udał się bowiem wraz z rodzicami i tytułem mistrza Australii do 16.roku życia.
Kiedy przeprowadzał się do Wielkiej Brytanii, nigdy wcześniej nie był za granicą
– tak wspomina tamte czasy ojciec Rory Schleina. On sam mówił o tym w ten sposób:
To był szok kulturowy. Przyjazd do Europy był przerażający. I tak miałem szczęście, bo przyjechali ze mną rodzice. Zostawiłem w Australii brata, siostrę, znajomych ze szkoły średniej
Przeprowadzka na drugi koniec świata wiązała się dla rodziny Schleinów z porzuceniem dotychczasowego życia.
Spakowaliśmy wszystko, jego motocykl na paletę i na statek, i tak dotarliśmy do Europy. Nigdy nie widzieliśmy śniegu, a kiedy dotarliśmy do Edynburga, akurat padał. Wszystko było inne. Rzuciliśmy nasze prace, by mógł przyjechać do Wielkiej Brytanii
– mówili zgodnie Lyndon Schlein i jego żona.
Prawdziwym momentem przełomowym, w którym pokazały się przebłyski jego kariery, był rok 2003. To wtedy został młodzieżowym indywidualnym mistrzem Australii podczas finału w Tamworth. Pokonał wtedy m.in. Camerona Woodwarda, znanego polskim kibicom z występów m.in. w klubie z Lublina. W tym samym sezonie dołożył swoją cegiełkę w postaci 352 punktów (była to czwarta średnia w drużynie) do zwycięstwa zespołu ze Szkocji w rozgrywkach Premier League (odpowiednik polskiej I ligi). Był to pierwszy z pięciu mistrzowskich tytułów wywalczonych w historii przez tę drużynę. Także rok później został najlepszym juniorem swojego kraju w Shepparton w stanie Victoria.
Tym razem triumfował m.in. nad Robertem Księżakiem, Australijczykiem polskiego pochodzenia, znanego z występów w Toruniu. Trzeci rok startów z rzędu też zakończył z medalem, tym razem srebrnym, ulegając tylko przyszłemu mistrzowi świata Chrisowi Holderowi. W dorosłych rozgrywkach nigdy tak dobrych wyników nie osiągnął, skończyło się na dwóch brązowych medalach w 2006 i 2009 roku. Znalazł się w reprezentacji Australii na Drużynowy Puchar Świata w 2007 roku, zdobywając cztery punkty w półfinale w Vojens, sześć w leszczyńskim barażu i tylko jeden w finale na Stadionie im. Alfreda Smoczyka, gdzie jego reprezentacja odbierała brązowe medale, wyprzedzona przez Polskę oraz Danię.
Pierwszą umowę z polskim pracodawcą podpisał w 2007 roku i tym samym trafił do pierwszoligowego RKM Rybnik. W tym zespole zadebiutował 15 kwietnia, w 2. rundzie rozgrywek. W spotkaniu przeciwko PSŻ Poznań zdobył dziewięć punktów i bonus, cała drużyna 43 oczka. Zaczęło się więc niefortunnie, od przegranej, skończyło na czwartym miejscu zespołu ze Śląska w ligowej tabeli na koniec sezonu.
Rok później miał okazję startować dla ekstraligowego Wrocławia. Tutaj przecięły się drogi jego i bardziej utytułowanego rodaka Jasona Crumpa. Wystąpił niestety tylko w kilku meczach drużyny ze stolicy Dolnego Śląska, notując bardzo przeciętne występy na poziomie dwóch, trzech punktów w spotkaniu. Sezon 2009 to więc banicja z powrotem na pierwszoligowe tory, do Grudziądza, gdzie całkiem słabe wyniki przeplatał zachwycającymi. Wierni kibice na pewno pamiętają mecz w Ostrowie Wielkopolskim przeciwko tamtejszemu KM Lazur 21 czerwca 2009, w których popisał się fenomenalną zdobyczą siedemnastu punktów. Niestety, jazdy zakończył już wówczas w lipcu, odnosząc kontuzję w spotkaniu Elite League, gdzie mierzyły się jego Coventry Bees i Ipswich Witches. Uszkodzeniu uległy obojczyk, kolano i nadgarstek.
Następny sezon także spędził na Kujawach i Pomorzu, by później wrócić do Rybnika, zaliczył też występy w ostrowskim plastronie (2012), by w 2013 roku po raz pierwszy związać się z Orłem Łódź. Po rocznej przygodzie z Lokomotiv Daugavpils powrócił w 2015 roku do stolicy polskiego włókiennictwa…
24 maja 2015 to z pewnością jedna z bardziej pamiętnych, niestety w negatywnym tego słowa znaczeniu, dat w jego karierze. Tamten sezon kontuzjami okupiło wielu zawodników: dokładnie trzy miesiące później zakończyła się przecież kariera Darcy Warda, wypadków doświadczyli też Witalij Biełousow, Argentyńczyk Matias Lopez, Lewis Kerr, Słoweniec Maks Gregorič, Filip Šitera czy Jarosław Hampel. Polak musiał wykazać się dużą determinacją, by wrócić na tor. Podobnie rzecz miała się z naszym bohaterem. W przegranym przez łódzką drużynę w stosunku 40:50 spotkaniu z Lokomotiv Daugavpils, już w pierwszym wyścigu, Rory Schlein został staranowany przez kolegę z drużyny Kamila Adamczewskiego. Po przetransportowaniu do szpitala okazało się, że pęknięciu uległy dwa kręgi jego kręgosłupa. Na szczęście zachował czucie w kończynach. Jeszcze tego samego wieczora został poddany kilkugodzinnej operacji. To o jego walce o powrót do zdrowia opowiada półtoragodzinny film dokumentalny „Rory Schlein: Addicted to speed” (uzależniony od szybkości), wyprodukowany przez Toofast Media Group.
Tak opowiadał w rzeczonym filmie o tamtym feralnym zdarzeniu:
To było niedzielne popołudnie, wyścig nr 1. Dzień wcześniej dobrze poszedł mi trening, miałem nowe silniki, wszystko szło dobrze, byłem w dobrej formie. Start nie był tak szybki jak chciałem, byłem drugi, jechałem za Fredrikiem Lindgrenem, nie byłem tak szybki, by minąć go na pierwszym wirażu, weszliśmy w drugi wiraż pierwszego okrążenia bardzo szybko, nie wiedziałem, że z tyłu jest mój klubowy kolega, nawet nie wiedziałem, kto to był, ktoś mi później powiedział. Przyspieszyłem bardziej niż zwykle. Próbowałem uwolnić się od motocykla najszybciej, jak to możliwe, zanim się zorientowałem, koziołkowałem ku bandzie. Na szczęście nie uderzył mnie motocykl. Ból przyszedł niemal natychmiast. Wiedziałem, że to coś poważnego. Łamałem już w swojej karierze obojczyk, ręce, nogi, wcześniej też złamałem kręgosłup, choć nie tak poważnie i to było coś zupełnie innego. Wtedy miałem czucie w nogach, ale pozycja, którą przybrałem, utrudniała umieszczenie mnie na noszach. Dali mi morfinę, ból nagle zniknął, najpierw nie panikowałem, ale zdałem sobie sprawę z tego, co się stało, i jednak ogarnął mnie strach. Po chwili miałem czucie w nogach, konkretniej mówiąc, czułem potworny ból.
Przebywający tysiące kilometrów dalej Schleinowie nie zdawali sobie sprawy, co się wydarzyło.
Śledziliśmy w telefonie wyniki tego meczu. Kiedy długo ich nie było, wiedzieliśmy, że coś się stało. Próbowaliśmy do niego dzwonić, ale nie odbierał. Z internetowego komunikatu po polsku dowiedzieliśmy się o wypadku, o tym, że było źle, i że jechał do szpitala.
Rory Schlein znalazł się w oku cyklonu.
Mechanicy pojechali ze mną do szpitala. Lekarz powiedział, że złamałem piąty z kręgów. Poddano mnie operacji, by ustabilizować moje kręgi szyjne, odłamki kości w nogach powodowały silne bóle. Miałem też uszkodzone płuco i nerkę. Przed operacją zadzwoniłem do rodziny. Było mi bardzo trudno w związku z tym, że nie było ich ze mną.
Rodzice zawodnika wciąż skazani byli na niepewność.
Czekaliśmy wieki, w końcu zadzwonił i powiedział, że ma operację. W nocy zorganizowaliśmy lot i błyskawicznie byliśmy w drodze do Anglii, a dalej – do Polski.
Skończyło się na ośmiu zamontowanych w kręgosłupie śrubach i wielkim strachu. Po dziesięciu dniach od wypadku żużlowiec podjął pierwsze próby chodzenia, a po kilku miesiącach…wrócił na tor. W tym dążeniu wspierali go właściciele łódzkiego klubu, Witold Skrzydlewski oraz jego córka Joanna. Niestety, nie był to koniec jego kłopotów zdrowotnych. Po bardzo krótkim czasie, w marcu 2016 roku, ledwie dziesięć miesięcy po kraksie w Łodzi, zaliczył kolejny wypadek w Elite League. Mógł mówić o sporym szczęściu, skończyło się bowiem „tylko” na urazie ramienia.
Zawodnikiem Orła był jeszcze przez jeden sezon po kontuzji. Później los zaniósł go do Rzeszowa. Rory Schlein jest chyba jednak bardzo sentymentalnym zawodnikiem, bo w 2019 wrócił do zarządzanej przez Skrzydlewskich drużyny. W Wielkiej Brytanii podobną wiernością wykazał się względem Wolverhampton Wolves, swojej ostatniej drużyny w karierze na Wyspach. W ubiegłym roku osiągnął to, czego nigdy nie udało mu się w ojczyźnie: posiadając również brytyjskie obywatelstwo, startował w Indywidualnych Mistrzostwach Wielkiej Brytanii i…wygrał. Zdobywszy piętnaście punktów, zajął pierwszą lokatę i pokonał samego Jasona Crumpa, tym razem stojącego na trzecim stopniu podium.
W trakcie tego wydarzenia, rozgrywanego właśnie w Wolverhampton, zapytany o swoje wrażenia przez dziennikarzy lokalnej gazety wieczornej „Express&Star”, powiedział:
Próbowałem cieszyć się tym rokiem, ponieważ podjąłem decyzję o końcu startów i myślę, że ta decyzja była prawidłowa. Muszę ruszyć do przodu, robić w życiu inne rzeczy niż żużel i cieszyć się nimi. Kocham sport, zawsze kochałem i zawsze będę, i to jest coś, czego nic innego w życiu mi nie zastąpi. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że nie będę całe życie jeździć na żużlu, ale w tych ostatnich miesiącach chcę zrobić najwięcej, jak to możliwe, jeżdżąc dla swoich dwóch klubów i sprawić, by koniec tego ścigania był fascynujący.
18 października 2021 po raz ostatni przywdział kewlar, by na lokalnym obiekcie Ladbroke Stadium w gronie kolegów odjechać ostatnie wyścigi. Wśród uczestników 21-biegowego turnieju znaleźli się Sam Masters, Chris Harris, Jason Crump oraz młode nadzieje Wielkiej Brytanii: Dan Bewley, Drew Kemp czy Tom Brennan. Najlepszy w tym gronie okazał się Daniel King, drugie miejsce przypadło Ryanowi Douglasowi, trzecie-bohaterowi wieczoru. Zespół z Wolverhampton uczcił to wydarzenie specjalnie wydanym, obszernym, bo aż 48-stronicowym okolicznościowym programem zawodów. Znalazło się w nim miejsce na obszerny wywiad z samym Schleinem, Chrisem Harrisem, Jasonem Crumpem czy Scottem Nichollsem, a właściciel klubu Chris Van Straaten napisał bardzo osobisty felieton.
Na oficjalnej stronie internetowej klubu z Wolverhampton znaleźć można było słowa, oddające jego emocjonalny stosunek do tego miejsca.
Naprawdę wstrząsnęło mną gdy Pete (Peter Adams, menedżer drużyny) uścisnął moją dłoń, jeśli mam być szczery. Lubiłem pracować z Peterem, nasze stosunki na gruncie zawodowym i ten moment był pierwszym, w którym uświadomiłem sobie, że zegar tyka, odliczając moje ostatnie momenty w żużlu. Byłem jednym z ostatnich, którzy zameldowali się tego dnia w szatni i próbowałem pozbierać to wszystko do kupy. Wiedząc, że to ten moment, wiedząc, że już nie pojadę dla Wilków, że nigdy nie pojadę na najwyższym poziomie, poczułem, że coś chwyta mnie za gardło. Jechałem do domu z kluchą w gardle wiedząc, że to już prawie koniec. Zacząłem uświadamiać to sobie od strony psychicznej, ale przede wszystkim sygnały płynące z mojego ciała upewniły mnie, że dobrze robię. To był trudny sezon dla moich kolan, pleców, barku.
Jego słowa dobrze oddają to, z czym muszą mierzyć się zawodnicy na koniec swojej kariery.
Wielu ludzi jest zaskoczonych, ale nie wiem, co będę robił po żużlu. Żyję tym, co jest teraz
– mówił w 2016 roku.
Rozmaite źródła, w tym wymieniany serwis Wolverhampton, podają, że zamierza wrócić do Australii. Czy tak będzie, zobaczymy.
Gdańska ekipa nadal nie wie w której lidze przyjdzie jej się ścigać, mimo to kompletuje…
Stal Gorzów poinformowała za pośrednictwem swoich mediów, że Waldemar Sadowski podjął decyzję o zakończeniu swojej…
Od pewnego czasu na zapleczu PGE Ekstraligi dochodzi do dużych zmian. Z roku na rok…
Dostępny jest już kolejny numer Tygodnika Żużlowego. W wydaniu nr 43 przeczytacie między innymi o…
Kilka dni temu Abramczyk Polonia Bydgoszcz poinformowała, że Tomasz Bajerski pozostanie jej trenerem w sezonie…
Polski Związek Motorowy poinformował o wynikach egzaminów na licencję Ż i 250cc. Pozytywne wyniki egzaminów…