Gdyby żył, to 28 kwietnia świętowałby osiemdziesiąte trzecie urodziny. Paweł Waloszek, ikona świętochłowickiego speedwaya, która wpisała się srebrnymi i brązowymi literami w historii – świata oraz naszego kraju. Nigdy nie udało mu się być numerem jeden, choć bywało blisko.
Throwback Thursday, czyli wspomnieniowy czwartek. W mediach społecznościowych te dwa wyrazy poprzedzone tradycyjną kratką oznaczającą hasztag są niezwykle popularne. Tego dnia, czyli w każdy czwartek użytkownicy social mediów dzielą się swoimi starymi zdjęciami – z dzieciństwa czy też czasów szkolnych, a np. sportowcy z okresu, gdy byli u progu swoich wielkich karier.
Twój Portal Żużlowy dołączył do „wspomnieniowego czwartku” poprzez publikację tekstów dotyczących zawodników, którzy zjechali już z torów, a przed laty tworzyli oni piękną historię naszego sportu. Trzynastym bohaterem cyklu „Twarze Speedwaya” jest te Paweł Waloszek.
Pawła Waloszka do „czarnego sportu” wciągnął starszy brat – Robert Nawrocki, który uznawany jest za prekursora speedwaya w dwóch śląskich ośrodkach – w Katowicach oraz w Świętochłowicach. Od początku było widać, że w jednym z przedstawicieli kilkuosobowego klanu rodziny Waloszków drzemie olbrzymi potencjał, choć Waloszkowi w pierwszym sezonie startów zdarzało się przegrywać nawet i z kobietą. Dziś sytuacja ta byłaby istnym polem do prześmiewczych wpisów w internecie, o czym na własnej skórze przekonał się przed rokiem Jakub Krawczyk. Wracając do Waloszka, to kobietą, która go pokonała była zawodniczka o nazwisku Czyż, której brat reprezentował zespół Piasta Cieszyn. Tu warto dodać, że Waloszek startował na własnoręcznie złożonym motocyklu marki „Rudge”.
W Śląsku nie było miejsca dla nieopierzonego juniora, który trafił do Gwardii Katowice. Jednak dobra postawa zaowocowała, że bardzo szybko przypomniano sobie o nim w świętochłowickim zespole i wdrożono do macierzystej sekcji. Był z nią związany niemalże przez całą karierę, z krótkimi przerwami na Legię Warszawa (1959) oraz Legię Gdańsk (1960). Ścigał się również na Wyspach Brytyjskich, gdzie pięćdziesiąt lat temu zdobywał punkty dla Leicester Hunters, będąc drugim zawodnikiem pod względem zdobyczy.
Na żużlowych torach spędził trzydzieści dwa lata, z których dwadzieścia jeden ścigał się w „biało-czerwonych” barwach. Na brak sukcesów nie mógł narzekać, choć nigdy nie udało mu się zostać tym numerem jeden – w kraju, na świecie. Na krajowym „podwórku” sześciokrotnie stawał na podium mistrzostw Polski – trzykrotnie z drużyną sięgał po srebro (1969, 1970, 1973), a do tego dołożył dwa srebrne (1969, 1972) i jeden brązowy (1975) w rywalizacji indywidualnej. Na pocieszenie został mu triumf w finale Złotego Kasku, który odniósł w 1968 roku. Był za to najlepszy w Europie, choć turniejów rangi ME w tamtych latach nie rozgrywano.
W 1970 roku sięgnął po swój największy sukces na arenie międzynarodowej. 6 września tamtego roku we Wrocławiu na Stadionie Olimpijskim był jednym z siedmiu reprezentantów Polski w finale Indywidualnych Mistrzostw Świata. Niewiele jednak brakowało, a świętochłowiczanina w tej imprezie byśmy w ogóle nie ujrzeli! – Wielokrotnie nam o tym opowiadał i podkreślał, jaką ważną sprawą było pożyczenie motocykla od zawodnika z Wrocławia i że ten żużel zupełnie inaczej wyglądał. Nie było takich zapleczy – dwóch mechaników, kilku silników i motocykli. On przyjechał na zawody, maszyna uległa awarii na treningu, więc musiał się posiłkować. Pożyczył mu kolega z Wrocławia – wspomina w rozmowie z naszym serwisem Krzysztof Sichma, prezes MS Śląska Świętochłowice.
Tym wrocławianinem był Jerzy Trzeszkowski. Waloszek nie należał do grona faworytów imprezy, a dodatkowo fakt, że miał jechać na użyczonym sprzęcie, raczej nie podnosił jego szans na końcowy sukces. Tymczasem zawodnik Sparty doskonale znał swój domowy tor i wiedział, jak najlepiej przygotować swój motocykl, by ten był w stanie nawiązać skuteczną walkę. Waloszek rozpoczął od trójki, a takie same zdobycze punktowe przy swoim nazwisku zapisał również w dwóch kolejnych seriach startów. W efekcie, po dwunastej gonitwie, to Waloszek był najlepszym z „biało-czerwonej” husarii – a obok niego Ivan Mauger (również dziewięć punktów), Antoni Woryna (8), Henryk Glücklich (7) i Sören Sjösten (6).
Pierwszy punkt Waloszek tracił dopiero w starciu z Maugerem, który tego dnia był nieomylny i wywalczył trzeci w karierze i zarazem z rzędu mistrzowski laur. A Waloszek? 32-latek ze Świętochłowic przeszczęśliwy, bowiem w piątej serii startów do swojego dorobku dopisuje trójkę, która jest na wagę srebrnego medalu. – Jest to największy sukces świętochłowickiego żużla – dodaje Sichma. Podium uzupełnił Antoni Woryna.
Paweł Waloszek był wielkim wzorem dla wielu młodych chłopaków. Ci, którzy mieli go okazję na co dzień spotykać na stadionie, czy także trenować u jego boku nie ukrywają, że są „fuksiarzami”. – Na pewno był to największy autorytet. To, że myśmy mieli z nim kontakt, to człowiek docenia to dopiero teraz, gdy człowieka nie ma. Te wyniki, cała jego historia… Słyszałem, gdy Henryk Grzonka opowiadał historię Pawła Waloszka na jakiejś imprezie, to człowiek myślał sobie: „kurcze, fajnie było być przy nim” – mówi nam z kolei Krzysztof Bas. W bardzo podobnym tonie wypowiada się inny wychowanek Śląska, który był u progu swojej kariery, gdy Waloszek zjeżdżał z torów. – Sporadycznie zdarzało się, aby przyjeżdżać przed Pawłem. Był zawodnikiem, który dążył do tego, aby wyniki drużyny były jak najlepsze. My młodzi zawodnicy, patrzyliśmy na jego przygotowania do meczu, które on stosował. Teraz jest już zupełnie inaczej… – wspomina w rozmowie z nami Antoni Bielica.
Dziś sukcesy pokroju tych, które przed laty zdobywał Waloszek, czy Zenon Plech, Antoni Woryna, Edward Jancarz wiążą się z wieloma obowiązkami, na przykład tymi marketingowymi. Krzysztof Sichma sugeruje, że Waloszek mógłby się nie odnaleźć w teraźniejszych czasach, bowiem był to zupełnie inny tym człowieka. – Pana Pawła zawsze wszyscy kojarzą, że był skromnym, cichym i spokojnym człowiekiem. Nie afiszował się ze swoimi sukcesami, czy też nie gwiazdorzył, jak to można powiedzieć na dzisiejsze czasy. Był jednak gwiazdą dużego formatu, a zarazem pracowity, zaangażowany i skromny.
Waloszek zawsze znalazł czas dla tych, którzy go zaczepiali. Na trybunach stadionu w Świętochłowicach, którego jest obecnie patronem, nie dało się przejść obok niego obojętnie. Każdy zamienił z nim, choćby przysłowiowe „dwa zdania”. Swoje „pięć minut” z mistrzem miewali także adepci Skałki, z której w ostatnim czasie wyjechało kilku adeptów, chociażby obecne trio młodzieżowców Kolejarza Opole – Dawid Kołodziej, Łukasz Szczęsny i Marcel Krzykowski. Kilkanaście lat temu, kiedy to Waloszek jeszcze był czynnym zawodnikiem, to tak łatwo nie było. – Wiadomo, lepsi zawodnicy byli o poziom wyżej i to nie był taki łatwy „dostęp” do niego. Był zdyscyplinowany, pilnował treningów i swojego przygotowania ogólnorozwojowego. A młodzież… wiadomo, patrzyliśmy nieco inaczej, jak młody chłopak. Podobała mi się jego samodyscyplina – mówi Bas.
Swoją sportową karierę zakończył 17 października 1985 roku w wieku 47 lat. W tamtym okresie Polski Związek Motorowy nie zezwalał tak wiekowym zawodnikom na dalsze starty, a jazda tak zaawansowanych wiekowo jeźdźców była ewenementem. Dziś na nikim nie robi to większego wrażenia, czego przykładem był Greg Hancock, czy teraz jest Piotr Protasiewicz. Waloszek w swoim ostatnim wyścigu pojechał wspólnie z synem – Damianem, któremu później symbolicznie przekazał plastron. – Człowiek do rany przyłóż. Można było brać z niego wzór sportowca – tytan pracy. Osiągał świetne wyniki: na świecie, w Europie, w lidze. Wyniki mówią same za niego, a jeżeli chodzi o Świętochłowice, to drugi taki się jeszcze nie urodził – zauważa Bielica.
Po raz ostatni na motocyklu żużlowym ujrzeliśmy go w 2015 roku, kiedy to m.in. z Erwinem Brabańskim pokonali symboliczne okrążenie świętochłowickiego toru podczas zawodów „Speedway Reaktywacja”. Dwa lata później w Krakowie przy okazji meczu Polska – Australia został wprowadzony do Galerii Sław Polskiego Sportu Żużlowego. W rodzinnym mieście z kolei odebrał tytuł Honorowego Obywatela.
Odszedł 7 września 2018 roku. Od dwóch lat rozgrywany jest turniej ku jego pamięci, lecz ze względu na brak możliwości przeprowadzenia memoriałowego ścigania na żużlu, impreza ta odbywa się na mniejszym owalu, tym speedrowerowym. W 2019 roku zawody padły łupem Pawła Cegielskiego, a przed rokiem na najwyższym stopniu podium stanął Arkadiusz Szymański. Tegoroczna edycja ma się odbyć 24 lipca. W Świętochłowicach cały czas dążą do tego, aby przywrócić speedway na Skałce. Żużlowy turniej memoriałowy byłby idealnym zaczynkiem nowej karty historii „niebiesko-białych”…
Franciszek Majewski zdecydował się na pozostanie w Rzeszowie i podpisał kontrakt obowiązujący do 2027 roku.…
Lech Kędziora został nowym trenerem Energi Wybrzeża Gdańsk. Tym samym doświadczony szkoleniowiec wraca do pełnienia…
Dostępny jest już kolejny numer Tygodnika Żużlowego. W wydaniu nr 42 przeczytacie między innymi rozmowy…
Patryk Dudek zwyciężył w rozgrywanym w Ostrowie Wielkopolskim 72. Turnieju o Łańcuch Herbowy. Drugi był…
Marko Lewiszyn zwyciężył w VII Memoriale Krystiana Rempały który odbył się na torze w Tarnowie.…
Marcin Nowak ma za sobą całkiem udany sezon na zapleczu PGE Ekstraligi. Kapitan Texom Stali…
Zobacz komentarze
Piękna historia, dziękuję za przypomnienie tej sylwetki!
Spotkałem kiedyś Pawła Waloszka w centrum Katowic. Zamieniłem z nim zaledwie kilka zdań, ale będę pamiętał o tym spotkaniu. Miły człowiek...a dawniej także wspaniały żużlowiec!